Unia w opłotkach

Unia w opłotkach

W każdej gminie siedzi dwóch euroinformatorów. Ale nie mogą być przyrośnięci do biurka – Tu są dwie unie. Jedna na parterze, a druga na piętrze. O którą chodzi? – powitała nas pani pucująca podłogi w gmachu przy pl. Wolności 26 w Gostyninie. „Parterowa” jest gminna, bo tam siedzibę ma urząd gminy. Ta z piętra jest „miejska”, gdyż są to pomieszczenia urzędu miasta. Gostynin (północno-zachodnie rubieże województwa mazowieckiego) był jednym z etapów naszych poszukiwań UE, a raczej tych, którzy o niej informują. „Asystenci unijni”, „europejscy konsultanci” czy „gminni Wołoszańscy”, jak ich ochrzciły media, albo, według oficjalnej nomenklatury, Gminne Ośrodki Informacji Europejskiej działają już w każdej z 2490 polskich gmin. Pomysł narodził się na początku bieżącego roku. Lech Nikolski, minister ds. integracji europejskiej, obiecał przeszkolenie i wyposażenie w niezbędne materiały (broszury, ulotki i gadżety), a Jerzy Hausner, szef resortu pracy i gospodarki, dał pieniądze dla 5 tys. bezrobotnych absolwentów szkół wyższych. Więc teraz w każdej gminie siedzi dwóch euroinformatorów. Są nie tylko obeznani z nowoczesną techniką, potrafią wyszukiwać, udostępniać i przekazywać dane, ale mają też motywację do wykonywania swoich obowiązków: wynik referendum może wpłynąć na ich dalsze życie. No i należą do pokolenia, które w CV standardowo wymienia dynamizm, mobilność, dyspozycyjność, kreatywność… Wyruszyliśmy ich śladem. Którędy do Unii? W Gostyninie Joanna Gościniak i Dariusz Dymiński siedzą kątem przy stoliku w kiszkowatym, w ogóle nieoznakowanym pokoju urzędu gminnego. Jak zahukani petenci. – Zazwyczaj dyżurujemy w szkole podstawowej w odległym stąd o 7 km Solcu, a tylko raz w tygodniu jedno z nas czeka na mieszkańców w urzędzie. Dzisiaj wyjątkowo jesteśmy oboje. Siedzą bezczynnie, co chwila popatrując na wlokące się wskazówki zegara. Wreszcie fajrant, można się pakować. Spieszą się na autobus do Solca. Dotychczas odpowiedzieli raptem na jedno pytanie – o materiały budowlane, bo akurat zainteresowana osoba przygotowywała się do budowy chlewni. – Ale piętro wyżej są miejscowi panowie od Unii – rzucają na pożegnanie. Na piętrze też koniec urzędowania, chociaż sekretariat gospodarza miasta jeszcze tętni pracą. „Miejska” UE ulokowała się przy oknie w końcu długiego holu. Do firany przymocowana jest unijna flaga, obok na stojaku plakat i przytulone do ściany dwa biurka. Przypomina to poczekalnię dla interesantów. Których, jak dotąd, nie ma. Również w Łaniętach leżących na styku województw łódzkiego, mazowieckiego oraz kujawsko-pomorskiego o euroośrodku wiedzą tylko wtajemniczeni. Żadnego plakatu czy kartki wewnątrz budynku, nawet w pokoju, w którym powinni dyżurować europejscy konsultanci. W dniu, gdy tam zajrzeliśmy, przy ich biurkach prowadziła zajęcia z dzieciakami pracownica GOK. W całym pomieszczeniu walały się sterty zabawek i gier. – Panowie od Unii będą jutro – zapewniła instruktorka. Wójt się przekonał Nie musi tak być. W Przykonie (woj. poznańskie) Unia sama wpada nam w ręce. Euroośrodek to kilkadziesiąt metrów kwadratowych urzędowego holu zastawionego regałami, szafkami i biurkami. W powietrzu unosi się jeszcze woń fabrycznej nowości. Sprzęty zamaskowano zmyślną obudową, która pozwala eksponować broszury i ulotki. Nad tym jeszcze szyld, aby już ze schodów można dostrzec Europę. Ale na razie interesanci traktują ten kącik jak recepcję – dopytują się o gabinety lokalnej władzy i drogę do toalety. – A przy okazji biorą unijne ulotki – pociesza się Mariusz Dziamara, jeden z przykońskich euroinformatorów. – Mamy nawet stałych odbiorców – dorzuca jego koleżanka po fachu, Monika Szymanowska. – To są te osoby, które częściej załatwiają coś w urzędzie albo idą na drugie piętro do biblioteki. Wtedy i nas przepytują z nowości. – Unia to konik naszego szefa – zdradza Roman Marciniak, zastępca wójta Przykony. – Dlatego nie szczędzi pieniędzy na urządzenie i dobre wyeksponowanie punktu informacyjnego. A wójt Mirosław Broniszewski zapewnia, że przekonał się do Unii, rządząc tu w poprzednich kadencjach: wtedy z zachodnich funduszy uzyskał pieniądze na budowę wodociągów. Teraz też zaczął urzędowanie od zabiegów o unijne fundusze. Przede wszystkim pomny poprzednich doświadczeń rozpisał konkurs na stanowisko specjalisty od wniosków do Brukseli. – Nasza gmina liczy tylko 4 tys. mieszkańców, a zgłosiło się aż 80 prawników i ekonomistów – mówi – w drugim

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 18/2003, 2003

Kategorie: Kraj
Tagi: Jan Skąpski