Unijny portfel w rękach Angeli Merkel – rozmowa z prof. Simonem Hixem
Berlin chce, by Londyn pozostał w Unii. Ale niemiecka sympatia do Wysp ma granice To było królewskie przyjęcie. Pod koniec lutego kanclerz Angela Merkel witana była w Anglii z pompą, o której bawiący wcześniej na Wyspach prezydent Francji François Hollande mógł tylko pomarzyć. Gdy pani kanclerz przemawiała w połączonych izbach brytyjskiego parlamentu, premier David Cameron siedział jak na szpilkach. Dlaczego? Ano dlatego, że zdaje sobie sprawę, kto dziś w Unii Europejskiej trzyma portmonetkę. I wie, że los Wielkiej Brytanii jest uzależniony od temperatury stosunków między Londynem a Berlinem. Cameron obiecał przecież swoim obywatelom referendum w sprawie wyjścia z Unii. I powiedział: „Zobaczycie, że tak zmienię Wspólnotę, że będziecie chcieli w niej pozostać”. Tyle że jeśli Berlin powie nein – skończy się na obietnicach. Cameron szuka więc w Merkel sojusznika. Łączy ich zamiłowanie do wolnego handlu, ale dzieli stosunek do socjalnego i politycznego wymiaru europejskiego projektu. Merkel mimo paru zastrzeżeń raczej w niego wierzy, Cameron – już niekoniecznie. A co dopiero prawe skrzydło jego partii i coraz bardziej eurosceptyczni wyborcy. Na razie pani kanclerz trzyma lidera konserwatystów w niepewności. Dlaczego tak się dzieje? Prof. Simon Hix – europeista z London School of Economics Jakie sygnały wysyła dziś Londynowi Berlin? Czy konserwatyści Camerona mogą liczyć na pomoc Angeli Merkel? – Angela Merkel wygłosiła w Londynie przemowę, z której każdy weźmie coś dla siebie. Ci, którzy mieli nadzieję, że Niemcy zaoferują Brytyjczykom jakieś ustępstwa, uznają, że kanclerz zobowiązała się do reformowania Unii w kierunku pożądanym przez Londyn. Powiedziała przecież, że owszem, chce Unii bardziej elastycznej, bardziej nastawionej na wolny rynek. I przyznała, że zdaje sobie sprawę, iż wiele zmartwień brytyjskich polityków co do przyszłej konkurencyjności Wspólnoty ma realne podstawy. Z drugiej strony kanclerz jasno i zdecydowanie stwierdziła, że Berlin nie ma zamiaru pozwolić Brytyjczykom na wyłuskanie od Unii części kompetencji. Nie ma zgody na otwarcie traktatów. Dodała, że oczekuje od Wielkiej Brytanii zaakceptowania tego, że członkostwo we Wspólnocie jest jak przynależność do klubu. Uczestniczy się w wolnym przepływie kapitału, ale w zamian godzi na wspólną dla wszystkich politykę społeczną. Ważny jest też fakt, że obecnie Angela Merkel przewodzi gabinetowi koalicyjnemu. SPD od początku wysyła sygnały, że nie zgodzi się, by kanclerz poszła na znaczne kompromisy, które dopomogłyby Wielkiej Brytanii. Dla niemieckich socjalistów naturalną tendencją jest trzymanie raczej z Francuzami. Gdyby Niemcami rządziła dziś sama CDU, albo w koalicji z liberałami, z Berlina płynąłby wyraźniejszy głos poparcia dla Londynu. Jak daleko Angela Merkel jest w stanie się posunąć, by zatrzymać Londyn w Unii? – Sądzę, że Berlin zaoferuje ustępstwa na dwóch polach. Po pierwsze, Niemcy mogą się zgodzić na to, by Brytyjczycy przynajmniej w jakimś stopniu wypisali się z dyrektywy o czasie pracy. Po drugie, Angela Merkel z pewnością już niedługo w bardziej zdecydowanym tonie powie, że popiera zreformowanie wspólnego rynku, które doprowadzi do stabilniejszego wzrostu. Taka „agenda wzrostu” będzie centralnym zadaniem dla następnego składu Komisji Europejskiej. To dość komfortowa sytuacja, bo kanclerz Merkel będzie mogła zgłosić ten postulat, mówiąc wyraźnie, że tego właśnie domagają się jej „brytyjscy partnerzy”, a przy tym nie rozdrażni lewicowego koalicjanta ani Paryża. Przecież francuscy socjaliści również deklarują, że chcą wzrostu. Tyle że to zgodność na bardzo ogólnym poziomie. Prawica niemiecka (nawet ta łagodniejsza, podpisująca się pod „społeczną gospodarką rynkową”) i lewica francuska postrzegają drogi do wzrostu zupełnie inaczej. – Oczywiście. Dla Francuzów to przede wszystkim inwestycje i wydatki. Dla Brytyjczyków z kolei liberalizowanie rynku i znoszenie kolejnych barier. To fundamentalna różnica występująca między Berlinem a Londynem od lat. W tym sensie ustępstwa Merkel, które przewiduję, będą w dużej mierze manewrem retorycznym. Gdzie Berlin realnie wyznaczy swoją czerwoną linię? – Z pewnością Niemcy nie dysponują wystarczającą siłą polityczną, by zgodzić się na to, że Londyn będzie się cieszył masowymi wyłączeniami spod unijnych regulacji. Wykluczone jest to, czego domaga się eurosceptyczne skrzydło Partii Konserwatywnej – ogólne zwolnienie ze zobowiązań wynikających z unijnej polityki społecznej lub wyłączenie z regulacji dotyczących rybołówstwa.