Kryzys doprowadził do załamania się łotewskiej gospodarki Łotwę nazywano bałtyckim tygrysem. Gospodarka tego kraju rosła w oszołamiającym tempie. Ale sztucznie nadmuchany balon pękł z hukiem. Łotewska ekonomia znalazła się w stanie zapaści. Bałtycki tygrys, stawiany przez liberałów za wzór innym państwom, trzęsie się w agonii i żałośnie piszczy. Żaden inny kraj Unii Europejskiej nie został tak dotkliwie poszkodowany przez kryzys finansowy i ekonomiczny. Wstrząśnięci obywatele Łotwy zademonstrowali sarkastyczne poczucie humoru. Na internetowej stronie www.petitiononline.com zamieścili petycję do rządu w Sztokholmie: „My, mieszkańcy Łotwy, chcielibyśmy prosić Szwecję o okupację Łotwy. Uważamy, że łotewskie państwo nie ma powodów, aby istnieć. Chcielibyśmy zostać szwedzkimi obywatelami i obiecujemy przestrzegać szwedzkiego prawa; w zamian chcielibyśmy otrzymać szwedzkie obywatelstwo i mieć takie same prawa, jakie mają Szwedzi”. Osobliwą prośbę podpisało w ciągu kilku dni 7 tys. ludzi. Oczywiście to tylko żart, ale znamienny i odzwierciedlający panujące wśród Łotyszy posępne nastroje. Społeczeństwo straciło zaufanie do władz, powszechnie oskarżanych o nieudolność i korupcję. Tylko ogromna pożyczka w wysokości 7,5 mld euro, przyznana przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, UE oraz Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, uratowała małą, liczącą 2,3 mln mieszkańców republikę przed bankructwem. Prezydent Łotwy Valdis Zatlers przyznał, że bez tego kredytu państwo nie mogłoby wypłacać pensji, emerytur i rent. Ceny nieruchomości w bałtyckim kraju spadają najszybciej na świecie. Nowe apartamenty w Rydze są tańsze o 35% niż przed rokiem, a i tak nie ma na nie chętnych. W listopadzie ub.r. inflacja na Łotwie wyniosła 11,8% i była najwyższa w UE. Bezrobocie systematycznie rośnie i według ocen centroprawicowego rządu premiera Ivarsa Godmanisa, w 2009 r. sięgnie 10%. Co bardziej pesymistyczni eksperci nie wykluczają jednak, że bez pracy pozostanie co piąty dorosły obywatel. Aparat państwowy „zwija się” w zastraszającym tempie. Tylko w styczniu pracę straciło prawie tysiąc policjantów i urzędników państwowych. Według oficjalnych prognoz, w bieżącym roku czeka Łotwę pięcioprocentowa recesja. Nie brakuje jednak głosów, że gospodarka republiki skurczy się w 2009 r. aż o 15%. A przecież przez lata Łotwa osiągała dwucyfrowy wzrost gospodarczy (w 2007 r. – 10,7%). W Rydze wzniesiono strzeliste biurowce ze stali i szkła, symbol gospodarczego sukcesu. Systematycznie rosły płace (nawet o 30% rocznie!), a wraz z nimi ceny nieruchomości. Banki, należące przede wszystkim do szwedzkich i duńskich instytucji finansowych, zachęcały obywateli do zaciągania tanich pożyczek. Ale ten rozkwit był sztuczny – nie wynikał ze stabilności gospodarki i wzrostu produkcji, lecz opierał się na kredytach, napływających z zagranicy, przede wszystkim ze Skandynawii. „Nasi inwestorzy finansowi usiłowali zrealizować swoją wersję amerykańskiego marzenia – zbijać fortuny, nic przy tym nie robiąc”, mówi z goryczą Viktor Savins, właściciel firmy developerskiej ARCO Real Esteta. Kiedy globalny kryzys finansowy wstrząsnął światem, zagraniczni inwestorzy wycofali się z Łotwy, a rządy skandynawskie ratowały banki tylko we własnych krajach. Bałtycki tygrys zaryczał smutno i zmienił się w ciężko chorego kociaka. W trzecim kwartale ub.r. produkt krajowy brutto spadł o 4,2% (według wstępnych ocen Komisji Europejskiej w całym 2008 r. recesja wyniosła 2,3%). Rząd musiał znacjonalizować bank Parex, drugą pod względem wielkości instytucję finansową kraju, z którego ogarnięci paniką klienci tylko w pierwszej połowie grudnia ub.r. wycofali aż 200 mln łatów (285 mln euro, czyli ponad miliard złotych). Władze zagwarantowały też ok. 700 mln euro kredytów, które Parex musi spłacić w bieżącym roku. Niepokój zwiększały krążące w internecie oraz rozsyłane jako SMS-y plotki o tarapatach kolejnych banków i rychłej dewaluacji łata (łotewska waluta jest związana z euro, możliwe są tylko wahania plus minus 1% od centralnego kursu). Urzędnicy zareagowali w sposób graniczący z histerią. Od 2007 r. na Łotwie obowiązuje prawo, trochę w sowieckim stylu, zgodnie z którym osoby świadomie rozpowszechniające fałszywe informacje na temat systemu finansowego kraju mogą trafić do więzienia nawet na dwa lata. Spodziewano się, że prawo to pozostanie martwą literą. Ale w grudniu tajna policja aresztowała na 48 godzin nauczyciela akademickiego Dmitrijsa Smirnovsa z miasta Ventspils, który na łamach lokalnej gazety poradził współobywatelom, aby nie trzymali oszczędności w bankach ani w krajowej walucie. Smirnovs
Tagi:
Krzysztof Kęciek