Magda Mosiewicz nie da się poprowadzić. O takich jak ona mówi się, że chodzą na luźnych szelkach Kiedyś, jeszcze w czasach liceum, noc zastała ją w górach. Położyła się na mchu pod drzewem i spokojnie zasnęła. – Czego miałabym się bać? – Magda Mosiewicz dziwi się mojemu pytaniu. Później, kiedy jeździła rowerem przez Pustynię Judejską, też nocowała sama pod gołym niebem. Na Zachód wyjechała po raz pierwszy w wieku 18 lat – dzięki życzliwości kompletnie obcej osoby. Na warszawskiej ulicy poznała młodą Angielkę, zaczęły rozmawiać. Gdy cudzoziemka dowiedziała się, jakie są w PRL korowody z uzyskaniem wizy, wysłała do Polski zaproszenie. Potem była Ameryka. Bo w Zakopanem wyciągnęła z Krupówek w góry pewną parę z San Francisco. Zaprosili ją do swojego domu, w którym mieszkało grono dobranych lokatorów. Ci Amerykanie skończyli renomowane uczelnie, mogli robić kariery i – jak mówili – „umeblować się po sufit i zestresować się na śmierć”. Zamiast tego pracowali jako kurierzy rowerowi, mieszkali w pustym domu i cieszyli się życiem. Mieszkała z nimi, a na chleb zarabiała jako ogrodniczka, kurier, na koniec jako pakowaczka w fabryce biżuterii. Stała przy taśmie razem z nowo przybyłymi emigrantami z Chin i Filipin. Harowali od rana do nocy, żeby kupić na kredyt wymarzony sportowy samochód. Pracowała też w Szwajcarii, Szwecji, Grecji, Islandii, Hiszpanii, Izraelu… Gdy po czterech miesiącach życia w Indiach wróciła do Polski, długo jeszcze tęskniła za tamtejszym niespiesznym rytmem. Za pociągami, które na każdej stacji stoją pół godziny, żeby każdy zdążył wyjść i zjeść obiad gotowany na palenisku na peronie. Te wszystkie wyjazdy odbywały się w czasie studenckich wakacji albo urlopów dziekańskich. Podczas studiów filozoficznych na UJ tłumaczyła książki. W wolnych chwilach założyła bojówkę terrorystyczno-artystyczną Panterras Azurras do walki z szarzyzną krakowskich murów. Wymalowała z koleżanką na frontonie szkoły podstawowej (360 m kw.) ogromnego wieloryba w błękitnym oceanie. Z Federacją Zielonych zorganizowała w Krakowie międzynarodowy zjazd organizacji pozarządowych, a potem festiwal sztuki w przestrzeni miejskiej. Postanowiła jednak zdobyć konkretny zawód. Zdała na Wydział Operatorski Łódzkiej Szkoły Filmowej, zaczęła robić filmy dokumentalne i fotografie do reklam. Przed referendum unijnym robiła dla – nieformalnej jeszcze – grupy Zielonych plakaty i spot telewizyjny. Cały czas jednak, wspólnie z reżyserką Katarzyną Klimkiewicz przygotowywały się do filmu fabularnego. Scenariusz dostał stypendium producenckie w Holandii. W kucki na krześle Do wyjazdu nie doszło – był wrzesień 2003 r. – bo wybrano ją na współprzewodniczącą Partii Zielonych. (Na zjeździe wprowadzono programowy parytet: kobiety i mężczyźni mają dzielić po połowie wszystkie miejsca we władzach). Drugim współprzewodniczącym został Jacek Bożek, charyzmatyczny ekolog, prezes klubu Gaja, autor spektakularnych wydarzeń ekologicznych jak „Prezentacja” oraz „Dzika rzeka w sercu Europy”, stypendysta i członek Międzynarodowego Stowarzyszenia Innowatorów Społecznych Ashoka. Przy nim Magda Mosiewicz była osobą mniej znaną w kraju, ale natychmiast po pojawieniu się jej nazwiska na liście kandydatów do zarządu partii zaczęły się spekulacje, że ta drobna, krucha dziewczyna nada nowy ton Partii Zielonych. Ona sama wyglądała wówczas na zaskoczoną takim aplauzem sali. Chyba ciągle było jej szkoda tych nienakręconych filmów. Teraz, po roku, Magda przyznaje, że na początku miała gonitwę myśli, noce spędzała, siedząc w kucki na krześle. Zieloni to nie tylko ekolodzy. To również feministki, wolnomyśliciele, działacze Amnesty International, organizacji gejowskich, pedagodzy, pracownicy banków, menedżerowie, bezrobotni, informatycy, prawnicy. Osoby o lewicowej wrażliwości społecznej, którym nie było po drodze z tradycyjnymi partiami lewicowymi. To jeszcze nie jest partia, ponieważ rejestrację od miesięcy opóźniają protesty i apelacje innych ugrupowań. Tempo działania polskich sądów to istotne doświadczenie Zielonych. Na pewno wpłynie na wizję ich programu – nie sposób myśleć o gospodarce w oderwaniu od sprawnych, niezawisłych sądów i stabilnego prawa. Mimo niesformalizowanej sytuacji około 400 osób złożyło deklaracje członkowskie, a dużo większa rzesza sympatyków krąży wokół Zielonych. Funkcja współprzewodniczącej jest społeczna, może liczyć na zwrot kosztów służbowych przejazdów po Polsce, rozmów telefonicznych. Pieniądze pochodzą z prywatnych składek. Ale i tak zawsze do swojej działalności dopłaca. Nie ona jedna – robią
Tagi:
Helena Kowalik