Ostatni anarchiści stworzyli całe samowystarczalne osiedla. Żyją szczęśliwie, ale boją się eksmisji Korespondencja z Urugwaju – Z pensji nie starczało mi na wynajem, a co dopiero na kupno domu czy działki – mówi Ester. Samotna matka uśmiechniętego czterolatka studiowała filozofię, dziś pracuje w urzędzie gminy Montevideo, stolicy Urugwaju. – Okupacja to była jedyna droga. Czy się bałam? – powtarza moje pytanie. – Może trochę: że wyrzucą, że każą rozebrać dom, zawsze jest taka możliwość. Ale nie miałam nic do stracenia. Własnymi rękami „Gdy już wybierzesz odpowiednie miejsce do okupacji, najlepiej rozpocząć od niewielkiej, prostej konstrukcji, wykorzystując materiały, jakie znajdą się pod ręką”*. Neptunia to miejscowość wypoczynkowa 35 km od Montevideo. Na prawo od dwupasmowej autostrady rozciągają się uliczki z domkami weekendowymi i wakacyjnymi. To budynki starannie zaprojektowane, raczej zadbane, otoczone wystrzyżonymi trawnikami i strzeżone przez rasowe psy. Po lewej stronie drogi, dalej od morza, przeważają prowizoryczne konstrukcje z pustaków i metalowe kontenery zaadaptowane do zamieszkania. Ponad krzewy i drzewa obrastające skraje gruntowych dróg wystają drewniane budki i nieregularne gliniane ściany. – Przyjechałam, rozbiłam namiot i już się stąd nie ruszyłam – opowiada Ester. Pochodzi ze stołecznej klasy średniej. Jej ojciec jest dziennikarzem, znawcą opery i teatru. Ester wyprowadziła się z domu wkrótce po ukończeniu 18 lat. Długo wynajmowała mieszkania ze znajomymi. Później przez kilka lat zajmowała z chłopakiem opuszczony dom niedaleko centrum stolicy. – Sąsiedzi powiedzieli, że właściciel nie pojawia się od przeszło dekady – wyjaśnia. Weszli, odmalowali ściany i mieszkali przez pewien czas. Po urugwajskim kryzysie z 2004 r. Ester wyjechała do Hiszpanii. W Bilbao, Barcelonie i na Minorce pracowała jako kelnerka i znów żyła w opuszczonych mieszkaniach. Po powrocie do kraju znalazła pracę w urzędzie gminy Montevideo. Wróciła na studia i do mieszkania z ojcem, potem wprowadziła się do znajomej. Z pensji nie starcza jej na wynajem mieszkania. – Zawsze marzyłam, by mieszkać w domu zbudowanym własnymi rękami – mówi – więc gdy pojawiła się okazja, zrobiłam kurs budownictwa ekologicznego. „Najprostsza będzie standardowa budka 3 na 3. Sosnowe deski mierzą zazwyczaj 3,15 m długości i 15 cm szerokości, dlatego zbijając sześcian o boku 3,15 m, oszczędzamy sobie przycinania desek i znacznie przyśpieszamy proces budowy”. Na kursie poznała obecnych sąsiadów. – Namówili mnie i zaczęliśmy szukać terenu do okupowania. Tak trafiliśmy do Neptunii. Był styczeń 2014 r., wyjątkowo deszczowe lato. – To była gęstwina, nie dało się nawet wejść – wspomina Ester. – Wynajęliśmy ciężki sprzęt, żeby wyciąć polankę pośrodku, postawiliśmy namioty. Pierwsze cztery kolumny domu stawialiśmy w strugach deszczu. Ester cały czas pracowała, dojeżdżając codziennie półtorej godziny do Montevideo. W Neptunii spała pod namiotem, gotowała na kuchence turystycznej i woziła wodę od sąsiada. – Później dowiedziałam się, że jednym z sąsiadów jest Juan, z którym poznaliśmy się na wydziale filozoficznym – opowiada. Ściany piętrowego domu Juana, 35-latka z Kolumbii, opierają się na drewnianych stelażach. Wypełnienie stanowi przede wszystkim mieszanka gliny i słomy, do tego recyklowane kawałki szkła, np. okrągłe drzwiczki od pralki robiące za okno, a kolorowe butelki – za witraże. Juan trafił do Urugwaju podczas wieloletniej podróży po kontynencie. Został, bo chciał skorzystać z darmowych studiów na publicznych uczelniach. Droga, prywatna edukacja w Kolumbii była dla niego nieosiągalna. Dom w Neptunii zbudował z pomocą sąsiadów, w przeciwieństwie do mieszkającej obok Nube, Argentynki, która wynajęła chłopaków ze spółdzielni budownictwa ekologicznego. Po sześciu miesiącach spędzonych w namiocie i prymitywnej, drewnianej konstrukcji Nube poznała właściciela jednego z plażowych hotelików z Cabo Polonio, który zapłacił jej 80 tys. pesos (ok. 8 tys. zł) za murale na ścianach lokalu. – Takie cuda się zdarzają – zaręcza – musisz tylko się otworzyć na to, co niespodziewane. Wówczas magia i obfitość przychodzą nieproszone. Przyszła magia i obfitość, a po nich nakaz eksmisji. Kwestia prawna Miasteczko Barra de Valizas również leży na wybrzeżu, ale bliżej stąd do brazylijskiej granicy niż do Montevideo. Centralną część miejscowości zajmują dawni mieszkańcy, często związani z rybołówstwem. Na północ od centrum, wzdłuż plaży, na szczytach wydm, ciągnie
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety