To się czasami zdarza w październiku – bezbożnie ciepła noc, kiedy można zarzucić na siebie dziurawe spodnie i cienką koszulę, bo jest naprawdę gorąco, a wiadomo, że to po raz ostatni, po raz przedostatni. Więc wszyscy wychodzą na zewnątrz. Rynek pęka w szwach, knajpy są przepełnione jak shopping malle. Tłumy na placach, pod nasypami, wszędzie tam, gdzie roi się od barów. Niektórzy wykorzystują okazję, żeby jeszcze w tym sezonie wystąpić w rzeczach z letnich wyprzedaży. Żeby palić papierosy z rozmachem, do końca, a nie na pół gwizdka, bo zimno. W popielniczkach leżą krótkie niedopałki. Och! I randki! O wiele łatwiejsze w ogródkach. Szum przejeżdżających samochodów, przechodnie, głośne śmiechy innych – wszystko to pozwala od siebie odpocząć. W zeszłą sobotę zdarzyła się właśnie taka noc – covidowy weekend. Coś jakbyśmy mieli się wyhulać – po raz ostatni, po raz przedostatni. Klienci zamawiali pizzę wielkości samochodowych kół. Na rogach kamienic mężczyźni dobijali się lodami. Kobiety z nieprzytomnym spojrzeniem wysysały z dna kubka szejk mango. Rozespane dzieci, które rodzice zabrali do centrum, rozpuszczały w buzi chrupki kukurydziane. Ich włosy były zielone i pomarańczowe od neonów marek. COVID zaś podbijał stawkę, skoro tamci byli wyzywający, gotowi na konfrontację. Mnożył się po cichu – podawany z ust do ust – „za plecami kelnera”. Kolonizował klamki taksówek, krawędzie kieliszków, miski z orzeszkami. I gumy miętowe pod szkolnym biurkiem, testery w drogeriach, spotkania kochanków – tam się płożył jak chmura z dymiarki i gęstniał. Zajrzyjmy do mieszkań, gdzie w przeddzień końca ekipa na poddaszu pali jednego dżointa. Obok spora orgia, skoro nastrój śmiertelny, vanitas w nagłówkach – trzeba więcej miłości z całą masą ludzi. Jak śpiewał Kaliber – „Lubię, jak jest więcej”! I ten ulubiony moment, kiedy już wszyscy – i klienci, i barmani – wszyscy są tak rozkosznie pijani. Znika kontuar – jest demokratycznie, jaka piękna komuna! Wreszcie: boho z bourgeois, barmani z klientami, magazynierzy z profesorami. Wszyscy tacy serdeczni, padają sobie w objęcia. Na pohybel pandemii! Jeszcze więcej alko! Kamienice, samochody, przedmioty – płyną wartko z prądem. Przenikają się formy, rozmazują krawędzie. Sufit wiruje, podłoga umyka, ktoś podtrzymuje ścianę. Robią sobie zdjęcia ci, co jeszcze mogą. Hasztag życie! Hasztag life! Och, oni dopiero będą do siebie dzwonić. Za trzy dni gorące telefony po prostu spalą im się w rękach: czy widziałem się z Bartkiem, zanim on spotkał Martę? Czy byłam w klubie X, po tym jak Kuba przywlókł tam swoją dziewczynę? Czy po premierze od razu poszłam z nimi na drinka, czy przyszłam dopiero potem, kiedy już stali na zewnątrz? O której E. spotkał C.? Czy C. spotkała też Ł.? Czy się całowali? Czy uścisnęła mu dłoń? Czy wkładała ręce do buzi??? Częstowała czipsami, rozdała cygaretki? C. trochę pluje, jak coś opowiada i bardzo się angażuje. Czy C. się angażowała??? Czy mówiła o swoich obrazach??? Tymczasem w społecznościówkach tyle lajków. Kolorowe zdjęcia: my w pizzerii, my pod mostem, my na skrzyżowaniu. My w barze Ostatnia Stacja, my w restauracji Centralna, my w szisza barze, my z wielką michą orzeszków, my z dżointami, butelkami, talerzami. My w tę piękną, jakby sierpniową, podstępną noc covidową – oszukańczą, perfidną. Teraz się ujawniła jej podwójna natura, jej gruntowna zdrada. A taka była przystępna, tyle pokazywała. Szatańska przebieranka, diabelska ustawka. Dzwonimy do siebie. Sensacyjnie, konspiracyjnie, z lekkim drżeniem w głosie. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Agnieszka Wolny-Hamkało