Utracona cześć Rady
Media i okolice Pozew sześciu członków Rady Polityki Pieniężnej o podniesienie zarobków do 36 tys. zł miesięcznie wywołał skandal medialny. Skandal taki zdarza się wówczas, gdy prywatne działania, które poniżają, dyskredytują czy znieważają powszechne poczucie moralności, są relacjonowane przez media, wywołując publiczne oburzenie. Objawy skandalu są oczywiste – pierwsi zareagowali nań internauci, o czym pisał „Przegląd” w poprzednim numerze. Ich opinie tylko częściowo nadają się do druku; najłagodniejsze: „Wielki wstyd. A, fe!!!”, a bardziej krewkie: „Dołożyć po ryju i wysłać ich na eksport do Białorusi”. Politycy zapowiadają zmiany w ustawie, które skorygują astronomiczne jak na Polskę wynagrodzenia członków – jak ją nazywają internauci – Rady Pobierania Pieniędzy. Niezależnie, jak się skończy ta sprawa: wygraną w sądzie, zmianą ustawy czy tzw. kryterium ulicznym, mamy skandal, tak rzeczywisty, jak medialny. Rzeczywisty, bowiem w kraju, który boryka się z recesją i kryzysem finansów publicznych, wygórowane żądania strażników pieniądza, utrzymywanych wprost z budżetu państwa, naruszają i obrażają poczucie moralności i przyzwoitości. Członkowie RPP dyskredytują się sami, co może stanowić podstawę do pozbawienia ich mandatu. Zapewne Sejm nie posunie się aż tak daleko, ale opinia publiczna na pewno tak. Członkowie Rady Polityki Pieniężnej okazali się chciwcami we własnej sprawie, wyszukując pseudoprawne argumenty w obronie swej zachłanności. Tak prezentował się Bogusław Grabowski w rozmowie z Moniką Olejnik, gdy zaczynając każde zdanie od sakramentalnego: „Pani redaktor,” kończył je mantrą, że ma konstytucyjne prawo do przyznanego wynagrodzenia. Nie podejmował pytania, jak wypłacić takie wynagrodzenia i nie powiększyć dziury budżetowej. Nie powracał do swych wcześniejszych zaleceń ograniczania konsumpcji i żądań płacowych przez Polaków-szaraków. Jednak skandal medialny jest większy niż rzeczywisty. Opinia publiczna ujrzała nowe oblicze członków Rady, dotąd nieustępliwych obrońców wartości złotówki. Teraz widzi lichwiarzy, którzy poza księgowymi wyliczeniami nie dostrzegają budżetów domowych, chociaż doskonale dbają o własny budżet. Zapewne nic nie przekona Polaków, że są to bezinteresowni i mądrzy stróże dobra publicznego. Zatem kolejna instytucja, już wcześniej kontrowersyjna, utraciła zaufanie społeczne. Ten skandal umacnia sceptyków i cyników, którzy powiadają, że w Polsce nie ma już przyzwoitych ludzi na stanowiskach, nie można ufać nikomu i niczemu. I to gwałtowne topnienie kapitału zaufania społecznego jest – moim zdaniem – poważniejsze i trudniejsze do przezwyciężenia niż osławiona dziura budżetowa. Francis Fukuyama w książce „Zaufanie. Kapitał społeczny a droga do dobrobytu” zebrał argumenty wskazujące, że same instytucje prawne gwarantujące demokrację i wolny rynek nie wystarczają dla rozwoju i pomyślności narodów. Istotną rolę pełni kultura, lecz nie w sensie kultury artystycznej, ale kultury społecznej, jako jakości relacji między ludźmi. Zaufanie pomiędzy podmiotami gospodarczymi, instytucjami społecznymi a obywatelami ma ogromny wpływ na udane procesy ekonomiczne. Patrząc na Polskę i Polaków, niestety trzeba przyznać, że minione dziesięciolecie raczej przynosiło erozję zaufania społecznego niż jego umacnianie. Rosła liczba zamków w drzwiach, umacniano płoty i ogrodzenia, samochody wyposażano w alarmy i blokady, unikano wieczornych spacerów w odludniejszych rejonach, a nade wszystko słabła wiara w autorytety, partie, religię i prawo. Każde wydanie „Faktów” czy „Wiadomości”, każdy numer „Rzeczpospolitej”, „Gazety Wyborczej” czy „Trybuny” przynosi informacje o kolejnych aferach, przekrętach, nadużyciach i szwindlach. Polska korupcją stoi. Ponadto dziesięcioletnia praktyka polityczna dowodzi, że w tzw. młodych demokracjach (jak nas grzecznie nazywają politolodzy Zachodu) nie można wprowadzać prawnych świętych krów, czyli mianować na wieloletnie kadencje osób praktycznie nieodwoływalnych. Skoro naród wybiera swoich reprezentantów, prezydenta, posłów i senatorów, muszą oni mieć prawo stałej oceny działania każdego innego organu, a w razie zgodnej opinii negatywnej – prawo ich odwoływania. Taka jest sytuacja Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, i chociaż jest ona upolityczniona oraz mało profesjonalna, to przecież jest przyzwoita. Od kryzysu zaufania społecznego nie uratuje nas jeden człowiek, choćby był na miarę profesora Belki. Konieczne jest zgodne, samooczyszczające działanie całej klasy politycznej. Czy jednak mamy zasoby społeczne dla takich działań, skoro już tyle razy za fasadą obrońców dobra wspólnego kryła się prywata i szarpanie postawy polskiego