Amstaf wyprowadzany bez smyczy i kagańca wzbudza popłoch wśród sąsiadów. Właściciel gra na nosie urzędnikom, policji i straży miejskiej Centrum Łodzi. Troje ludzi usiłuje rozdzielić dwa psy. – Puść, puść! – krzyczy szczupły, szpakowaty mężczyzna w średnim wieku. Jego pies, półkrwi amstaf, trzyma jednak mocno buldoga angielskiego. – Niech go pan wreszcie na smyczy prowadzi! Co to ma być? Ja się z psem boję tu chodzić! – krzyczy właścicielka zaatakowanego buldoga. Nie może powstrzymać płaczu. Rozdzielać zwierzęta pomaga jeszcze kobieta, która wyszła na spacer z wilczurem. Chwyta amstafa za nogi, próbuje odciągać, ale pies nie reaguje. W końcu właściciel atakującego psa wykręca elektryczną obrożę i dociska zwierzę kolanem do ziemi. Pies się dławi. – Puść, weź te jaja, puść! O, puścił – krzyczy. – Gówno, a nie puścił! Skończą się te twoje występy. Wszystko się nagrywa, pójdzie do sądu – mówi wzburzony mężczyzna, który telefonem rejestruje całe zdarzenie. – Psa mi zagryzie, to już kolejny raz – szlocha właścicielka buldoga. Do zgromadzenia dołącza inna sąsiadka. – Psa trzeba trzymać na smyczy, do jasnej cholery! Dzieci się boją, ludzie się boją! – mówi podniesionym głosem. Właściciel chwyta psa za obrożę i prowadzi za róg. Człowiek z telefonem podąża za nim i nagrywa, jak Jan M. karci zwierzę. Pies leży przygwożdżony do ziemi. – To jest twoja wina, a nie psa! – wykrzykuje sąsiadka. – Psa trzyma się na smyczy albo w kagańcu. A jak nie, to wyprowadzaj się stąd. Wszyscy mamy cię dość! Dekada ataków Spotykam się z sąsiadem Jana M., Kamilem. Z jego relacji wynika, że problem z agresywnym psem i jego niereformowalnym opiekunem trwa od lat: – Ten facet miał kiedyś dwa amstafy, teraz został mu jeden. Pierwszy przypadek ataku na inne psy, na który zezwolił poprzez swoje metody wyprowadzania zwierząt, a który pamiętam, był dziesięć lat temu. Od kiedy ma jednego psa, wiem o kilkunastu zgłoszeniach na policję. Ile jest niezgłoszonych, Bóg raczy wiedzieć. Kom. Marcin Fiedukowicz, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Policji w Łodzi, potwierdza: – Policjanci z I Komisariatu Policji w Łodzi wielokrotnie interweniowali w sprawie psa atakującego i gryzącego inne czworonogi w okolicy alei Kościuszki. Funkcjonariusze dotarli do właściciela czworonoga, tłumaczyli mu konieczność stosowania wymaganych środków ostrożności podczas wyprowadzania zwierzęcia. Te wszystkie rozmowy nie przyniosły pożądanego skutku. W związku z tym prowadzono czynności wyjaśniające, kierowano wnioski o ukaranie do sądu. Niestety, nie przynosi to rezultatu. Kamil: – Ten pan jest oporny na jakiekolwiek prośby ze strony sąsiadów. Wyroki i grzywny też nie robią na nim wrażenia. Pies nadal wyprowadzany jest na spacer bez smyczy i kagańca. A jest nieprzewidywalny. Mojego psa znał od szczeniaka. Przez dłuższy czas na spacerach funkcjonowały normalnie, razem się bawiły, wąchały trawę itd. Pewnego dnia amstaf po prostu się rzucił na mojego psa i zaczął gryźć. Skończyło się na szyciu ran u weterynarza i podaniu antybiotyków. Ratunku! Nagranie zrobione z mieszkania w bloku. Na dole amstaf trzyma w uścisku innego psa. Jego opiekun nieudolnie usiłuje rozdzielić zwierzęta. Właścicielka zaatakowanego czworonoga krzyczy przeraźliwie: – Ratunku! Scenie przygląda się sąsiadka, która wyszła z córką i swoim psem na spacer. – Leć po policję! – krzyczy do niej. Po chwili na miejscu pojawia się inny sąsiad. Wygraża krótką laską w kierunku właściciela amstafa. – Mężczyzna twierdzi, że nie obowiązują go przepisy dotyczące bezpiecznego trzymania zwierzęcia – wyjaśnia kom. Fiedukowicz. Rzecznik prasowy policji informuje, że sprawę monitoruje również łódzka straż miejska. – Mamy do czynienia z człowiekiem skrajnie nieodpowiedzialnym, który nie sprawuje nad zwierzęciem właściwego nadzoru – mówi komendant straży Patryk Polit. Pytam, czy strażnicy nie mają narzędzi do skuteczniejszej i bardziej zdecydowanej reakcji na poczynania właściciela psa. – Ten człowiek w momencie ataku robi wszystko zgodnie z procedurami. Skręca obrożę, usiłuje obezwładnić psa – tłumaczy Polit. – Sytuacja jest o tyle trudna, że nie mamy dowodów na jego znęcanie się nad amstafem. To zmieniałoby postać rzeczy. Sąsiad Jana M. przekonuje, że wielokrotnie był świadkiem znęcania