W zamian za obietnice „zacieśniania współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa” Polska ogranicza swoje pole podejmowania decyzji w energetyce, gospodarce, technologii i dyplomacji W nocy z 24 na 25 czerwca niejeden dziennikarz w Polsce nie zmrużył oka. Andrzej Duda udał się z wizytą do Waszyngtonu, kampania przed pierwszą turą wyborów była u nas na ostatnim zakręcie, a napięcie budowano przez kilkadziesiąt godzin obietnicami złotych gór czekających na polskiego prezydenta za oceanem. Tarcze antyrakietowe, bazy wojskowe, tysiące żołnierzy, miliardowe inwestycje, nowe technologie i szczepionka na koronawirusa – na Polskę spaść miał deszcz prezentów i zaszczytów. Jednak w czasie wspólnej konferencji prezydentów w ogrodach Białego Domu miny obserwatorom rzedły. Kapiszon nie chciał wypalić. Choć publicyści TVP prześcigali się w ogłaszaniu, jak ważnym partnerem dla USA jest Polska, prezydent Donald Trump nie zamierzał niczego Polakom dawać. A na pewno nie za darmo. Trump, co ma w zwyczaju, zażądał wysokiej ceny za swoją „przyjaźń”. Już w trakcie spotkania prezydentów dowiedzieliśmy się, że Polsce zostanie wystawiony rachunek. Letnie miesiące zaczynają ten rachunek odsłaniać. Z każdym tygodniem dowiadujemy się, że rząd Zjednoczonej Prawicy nie tyle „preferuje” sojusz z Ameryką, przedkłada go nad każdy inny format relacji międzynarodowych, ile zwyczajnie od Ameryki się uzależnił. I widać to coraz wyraźniej. Od kilku miesięcy – a w szczególności po „historycznej” wizycie prezydenta Andrzeja Dudy w Waszyngtonie – tylko najwierniejsi z wiernych chcą za ten kurs dalej nadstawiać głowę. Mit i rzeczywistość Problem relacji polsko-amerykańskich za czasów rządów Zjednoczonej Prawicy dotyczy dwóch sfer – mitu „wspólnoty wartości” i realiów twardych interesów. Najpierw trzeba się rozprawić z mitem. Prawicowi publicyści uwierzyli – lub cynicznie tę wiarę udają – że Donald Trump jest ideowym sojusznikiem PiS, a to będzie Polskę i Amerykę zbliżać. Nic podobnego w rzeczywistości nie ma miejsca. Z faktu, że Trump wygrał walkę o prezydenturę z ramienia prawicowej partii, a do Sądu Najwyższego nominuje konserwatywnych sędziów, nie wynika żadne ideowe pokrewieństwo prezydenta USA z polską prawicą. Trump może i deklaruje, że jest przeciwnikiem aborcji, ale gdy obsadzony przez niego Sąd Najwyższy orzeknie, że ta jest zgodna z konstytucją, nie będzie tego wyroku podważał. A już w kwestii „ideologii LGBT” Polska PiS widziana jest z USA – nawet przez konserwatystów – jako Czeczenia Unii Europejskiej, a nie żaden „prawicowy sojusznik”. Gejami i lesbijkami są ważni urzędnicy amerykańskiej dyplomacji, w czerwcu zaś ambasador USA w Warszawie Georgette Mosbacher wywiesiła na budynku kierowanej przez nią placówki w Alejach Ujazdowskich tęczowe flagi. Jeszcze wiosną „Dziennik Gazeta Prawna” opisał, jak sprawa stref wolnych od LGBT dzieli Polskę i Amerykę nawet w negocjacjach na temat „Fortu Trump”. A więc w kwestii „braterstwa aksjologii” jest dokładnie na odwrót, niż władza w Warszawie by to sobie wyobrażała. Trump złamanego grosza nie da za „konserwatywne wartości”, takie jak je rozumie PiS – żadna chrześcijańsko-tradycjonalistyczna rewolucja w USA zwyczajnie go nie obchodzi ani nigdy nie obchodziła. Jego religijność jest fasadowa, a i nie wiadomo, jaki pożytek miałaby mieć Polska z konfliktu amerykańskiego prezydenta z tamtejszą lewicą. Poparcie dla „dekomunizacji” sądów przez Ziobrę? Wolne żarty. Odkładając już na bok nihilizm moralny Trumpa, każdy obserwator amerykańskiej polityki od początku tej prezydentury wiedział, że będzie ona miała „transakcyjny” charakter. To znaczy, że 45. prezydent USA będzie się domagał – sam to głośno obwieszczał! – wymiernych finansowych i strategicznych zobowiązań od sojuszników w zamian za amerykańskie zaangażowanie w NATO. Że Polska miała być od tej reguły wyjątkiem, uwierzyli tylko ślepi na wszystko, co dzieje się poza naszymi granicami, za to głodni wygłaszanych przez prezydenta USA pokrzepiających kawałków na temat polskiego honoru i męstwa. Takich u nas nie brakuje i oni dostali to, czego chcieli, podczas pierwszej wizyty Trumpa w Polsce w 2017 r. Do tego wszak ten mit wyłącznie służy – rzekoma ideowa i cywilizacyjna bliskość projektów politycznych Trumpa i PiS to zaklęcie dla naiwnych, które ma pudrować dużo mniej przyjazną twarz tej prezydentury. Nie ma darmowych obiadów W tym momencie warto więc się cofnąć do czerwcowej wizyty prezydenta Dudy w Waszyngtonie i z perspektywy czasu spojrzeć, jak obietnice rozjechały się z rzeczywistością. Okaże się, że to dobra miara relacji PiS-Trump.