Ślepa jesień
Czułość budzi podejrzliwość. I słusznie Kobieta w samochodzie przed nim poprawiała makijaż. Korek na Trasie Łazienkowskiej zapowiadał się na godzinę. Janusz się rozejrzał. Zero policji, zdąży pogadać z Alicją. – Dostałeś zaproszenie? – Alicja nawet nie pozwoliła mu dojść do głosu. Jej piszczący głos wznosił się i opadał. No tak, ukochana córeczka mamy. A tu taki afront. Biedna Alicja. Przestała być najważniejsza w rodzinie. – Słuchaj – Alicja przestała opowiadać o licznych chorobach matki, graniczących z zaćmieniem umysłowym. – Nie możemy do tego dopuścić. Nigdy rodzeństwo nie było zgodne tak bardzo, jak w ten deszczowy poranek. Nie mogą dopuścić do ponownego małżeństwa matki. – To ty wymyśliłeś sanatorium. Siedziała w domu i był spokój, a pojechała do tego Nałęczowa i pierwszego dnia spotkała miłość, jak to nazywa, późnego życia – Alicja zaczęła zrzędzić natychmiast, gdy wsiadła. Swojego męża, jak tobołek, wrzuciła obok siebie. Ledwo pozdrowiła żonę Janusza. W tej sprawie liczy się tylko ona i Janusz. Zresztą jej mąż, Piotr, nawet próbował się zachwycić, że to taka miłość w jesieni życia. – Popukaj się – warknęła Alicja. – Facet ją do grobu pośle, a zanim to zrobi, wyda jej pieniądze. A to są bardzo duże pieniądze. – Może warto go najpierw poznać – Piotr nie dawał za wygraną. – Poznać to go na pewno trzeba – przyznała Alicja. – A mówiąc dokładniej, trzeba się dowiedzieć, kim jest naprawdę. Złodziej spadków. Natychmiast, gdy minęli pierwszy drogowskaz, kierujący na Białystok, Alicja wyjęła list od matki. Janusz dostał takie samo rozbudowane zaproszenie na zaręczyny z Wiesławem. List przypominał wyznania nastolatki. – Jakby jednym ruchem starła całą przeszłość – Alicja prawie oglądała list pod światło. – I nazywa go swoją podporą, mądrością i dobrocią. A my? – Ciekawe, ile już z niej wyciągnął? – Janusz podjechał pod dom matki. Piotr westchnął: – Trzydzieści lat była wdową, jeździła od jednego do drugiego dziecka, żeby pomagać. Dajcie kobiecie spokój. – Mam do ciebie jedną prośbę – szepnęła Alicja. – Nie odzywaj się. Mewy płakały przed kolacją Wszystko było w kolorze groszkowym. Zasłony, obrus, obicia mebli. Alicja nieufnie dotknęła kanapy. – To taki odświeżający kolor – wyjaśniła matka. I dodała: – Wiesław tak sądzi. Każde zdanie kończyła: “jak Wiesław sądzi”. – To jej zastępuje “amen” – Alicja rozkładała talerze i z żoną Janusza, Sylwią, oplotkowywała sytuację. – Ona się chyba do niego modli. Po śmierci ojca w życiu Alicji i Janusza wszystko się zmieniło. Matka zdecydowała, że to Alicja, nie Janusz, jest ósmym cudem rodziny. Rozpieszczona blondynka debiutowała w zgrzebnych, socjalistycznych reklamach Coca-Coli, potem jedwabiu. Im więcej ona dostawała, tym mniej interesowano się Januszem. Matka widziała w niej kawałek własnej, wymarzonej młodości. Bo przecież przeżyła ciężkie czasy, mąż mruk, na koniec wczesne wdowieństwo. Janusz postanowił jak najszybciej wyprowadzić się od tych pięknych kobiet. Wybrał studia w oddalonym mieście, ożenił się z najbrzydszą dziewczyną z roku. Dopiero pięć lat temu i on, i Alicja zamieszkali w Warszawie. On był wziętym adwokatem, ona żoną zahukanego męża, właściciela sklepu jubilerskiego. Janusz natychmiast stwierdził, że uwielbienie i ćwierkanie z matką jeszcze się nasiliło. Trzymał się na uboczu, choć matka i jego odwiedzała, by pokazać się wnukom. Do niespodziewanego spotkania rodzinnego doszło w zeszłym roku, gdy matka zawezwała ich do Białegostoku. Najpierw obwieściła, że sporządziła testament, potem poinformowała, że ma fatalne EKG. No to Janusz załatwił sanatorium. To wszystko przypominał sobie, gdy wreszcie matka zaprosiła ich do stołu. – A więc jest pan rolnikiem – Alicja dziobnęła surówkę, a jej ton brzmiał, jakby chciała powiedzieć “a więc jest pan Lepperem”. – No, niezupełnie – odpowiedział Wiesław. – Hoduję kwiaty. – Na wsi – upierała się Alicja. – Pod Białymstokiem – Wiesław przyglądał się jej uważnie. – Marylątko (tak właśnie ją nazywał) wiele opowiadała mi o pani. Rzeczywiście, co do urody nie skłamała. Cisza. – A co? Zachwalała także mój charakter,