Vera Drake, czyli obywatelskie nieposłuszeństwo w kwestii aborcji

Vera Drake, czyli obywatelskie nieposłuszeństwo w kwestii aborcji

Jest rok 1950, robotnicza dzielnica Londynu, ciasne szeregowe domy, nikomu się nie przelewa, nie tylko dlatego, że nie ma tu bogatych, ale też dlatego, że nie tak wiele czasu minęło od końca wojny. Tytułowa Vera Drake jest sprzątaczką, jej mąż mechanikiem samochodowym, syn Sid krawcem, córka Ethel pracuje w fabryce. Patrząc na tych ludzi portretowanych przez Mike’a Leigh w jego najnowszym i głośnym filmie, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że obcuję z ludźmi dużej wrażliwości i kultury wewnętrznej, która nie ma nic wspólnego ze statusem społecznym. Może to coś staroświeckiego? Mąż Very, rozmawiając w warsztacie ze szwagrem o życiu, nie wypowiada np. zdań typu: „Moja stara suszy mi głowę” lub „Moja stara jak to baby lata po kominkach”. Nie, on mówi: „Vera to diament, a ja jestem szczęściarzem”. Patrząc na tych ludzi i mając w głowie obrazy polskiego proletariatu z podobnego okresu, uznałam, że ten angielski – w tym wypadku – jest znacznie bardziej nastawiony na indywidualność, na autonomię jednostki, na należny jej szacunek i w tym sensie bardziej cywilizowany. Vera de facto lata po kominkach, ale nie w celach towarzyskich. Vera dogląda świata. Pomaga potrzebującym pomocy, takim jak sąsiad na wózku inwalidzkim. Zaprasza innego sąsiada na obiad, bo on jada tylko chleb ze smalcem. Vera – gra ją niesamowicie przeobrażona Imelda Staunton, nominowana do Oskara za tę rolę – jest żywa, szybka, zawsze zajęta, pewnie przed pięćdziesiątką, ale nie stara się wyglądać młodziej niż na swój wiek. Jej wygląd w ogóle mało ją zajmuje. Mówiąc do ludzi, używa zwrotu: dear, co tłumacz oddaje jako złociutka czy złociutki. Nie zwykła zostawiać spraw i ludzi w złym stanie, w rozpaczy, w samotności, dear. * Często ośrodkiem aktywności Very bywa czajnik – wstawia wodę na herbatę, kiedy inni są przygnębieni lub zakłopotani, kiedy lepiej coś zrobić, niż nic nie robić. Czajnik jest jak fajka pokoju, integruje, jednoczy. Czajnik jest też niezbędny, kiedy Vera pomaga kobietom, które zaszły w niechcianą ciążę. Robi to bezinteresownie, nie bierze pieniędzy. Czy „bezinteresownie” oznacza coś, co się robi najbardziej z własnej potrzeby? Może z poczucia wspólnoty, którą się czuje z innymi? Może Vera wie, co to znaczy być w ciąży, która wywołuje tylko rozpacz i pragnienie, żeby się raczej zabić, niż urodzić dziecko? (Tak deklaruje jedna z bohaterek filmu). Ponieważ Vera bezinteresownie oddaje przysługi, które mają swoją rynkową cenę, cwana koleżanka zarabia na jej zaufaniu, biorąc za jej plecami pieniądze. Jak zazwyczaj przy naiwności i bezinteresowności kręci się cwaniactwo. Kiedy Vera zostaje aresztowana, funkcjonariusze policji i wymiaru sprawiedliwości, a potem strażniczka w więzieniu nie są wobec niej niegrzeczni, nikt jej nie poucza, nie moralizuje. I to też zwróciło moją uwagę, pomyślałam, że w Polsce nie oszczędzono by jej upokorzeń, tu ludzie lubią triumfować jedni nad drugimi, lubią mieć 100% racji, to znaczy mieć taką rację, która wyklucza inne racje i innych ludzi. Jedno z niewielu zbliżeń twarzy Imeldy Staunton pojawia się w chwili, kiedy widzi w drzwiach policję. Od razu wie. Nie ma zamiaru kłamać. W więzieniu Vera się zmienia – zamiera, kuli się, jest zawstydzona. Nie brała pod uwagę takiej możliwości, że metoda, którą stosuje do wywoływania miesiączki (tak to nazywa), może się okazać niebezpieczna. Nie brała pod uwagę tego, że mogłaby spowodować czyjąś chorobę lub śmierć. Szczęściem tak się nie stało, niemniej jednak zainfekowała dziewczynę, w szpitalu zaczęto dociekać, kto i jak, i tak po nitce doszli do kłębka, czyli do Very. Rodzina nic nie wiedziała o tym, co robi Vera. Teraz muszą jakoś sobie z tym poradzić, tak samo Vera musi sobie poradzić z tym, na co ich naraziła. Gdyż odpowiedzialność za rodzinę koliduje z tą nielegalną współodpowiedzialnością, z decyzjami kobiet, którym Vera latami pomagała. Tak to nazywa, nie chce użyć słowa aborcja, wyczuwa jego negatywność, a to, co robi, odczuwa w pozytywnej kategorii pomocy – i nigdy nic złego się nie stało, a w każdym razie ona o tym nie wiedziała. Rozumiała, co to znaczy brać na siebie odpowiedzialność za życie dziecka i co to znaczy nie móc wziąć na siebie tej odpowiedzialności. Jeśli kobieta mówiła, że nie może mieć dziecka, to Vera wiedziała, że nie. Znała się na życiu i na niczym innym, ale nie była lekarką ani pielęgniarką. Prawo

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2005, 2005

Kategorie: Opinie