W cieniu reżysera

W cieniu reżysera

Mało kto pamięta nazwisko autora scenariusza Rozmowa z Piotrem Wereśniakiem, scenarzystą i reżyserem Piotr Wereśniak – ma 30 lat. Studiował kulturoznawstwo na Uniwersytecie Wrocławskim oraz reżyserię filmowo-telewizyjną na Wydziale Radia i Telewizji na Uniwersytecie Śląskim.   – Czy pisania scenariuszy można się nauczyć? – Oczywiście, że tak. Są do tego instruktażowe książki, zresztą żelazne zasady dobrego scenariusza nie są tajemnicą, wymyślili je starożytni dramaturdzy. Osobiście uważam, że aby dobre scenariusze, trzeba dużo pisać.   – Zna pan jakąś receptę na dobry scenariusz? – Nie znam. Sądzę, że nie ma takiej recepty. Gdyby była, wszyscy pisaliby dobre scenariusze.   – Można wyżyć z pisania scenariuszy? – Można. Przez długi czas utrzymywałem się wyłącznie z pisania. Znam parę osób, które świetnie z tego żyją.   – Czy łatwo wejść do środowiska scenarzystów? – Łatwo, ponieważ jest bardzo duże zapotrzebowanie na dobre scenariusze. Kiedyś, gdy były tylko dwa programy telewizyjne, podobno było trudno. Ale w ostatnich latach pojawiło się wiele stacji telewizyjnych, którym bardziej opłaca się produkować polskie, tanie seriale, zwłaszcza telenowele i sitcomy, niż płacić ciężkie pieniądze za wyprodukowane za granicą. Uważam, że jeśli ktoś dobrze pisze, bez trudu zrobi w Polsce karierę. Wystarczy napisać jeden, dwa dobre teksty, i już się trafia do tego „przemysłu”.   – Ile pan napisał do tej pory? – Najpierw była „Ginevra”, „Zanim przyjdzie zima” (ten scenariusz jest w realizacji), „Kiler” i „Zakochani”, komedia romantyczna, którą sam wyreżyserowałem. „Stacja” jest moim piątym scenariuszem filmu fabularnego. Ponadto napisałem dziewięć odcinków telenoweli „Złotopolscy”, ponad 300 scenariuszy reklamowych – telewizyjnych, radiowych i prasowych.   – I opracował pan dialogi „Pana Tadeusza”, filmowej adaptacji Andrzeja Wajdy. Jak się pan czuł, poprawiając Mickiewicza? – Pan Andrzej Wajda poprosił mnie, żebym dostosował dialogi do potrzeb filmu, ale niczego nie zmieniając. Moje zadanie polegało na tym, że je trochę poprzestawiałem, pociąłem. U Mickiewicza dialogi są pisane raczej jak monologi, jego bohaterowie nie rozmawiają ze sobą, raczej wygłaszają mowy w przestrzeń, obok siebie. Oryginalne dialogi Mickiewicza nie nadawały się do filmu. Widz by zasnął słuchając ich. Starałem się je zdynamizować, ożywić. Jednak nadal mają rym i rytm, zachowują też 13 zgłosek i średniówkę.   – Telenowela i epopeja narodowa – co jest panu bliższe? Z czego ma pan większą satysfakcję jako scenarzysta? – Trudno porównać, to są dwa zupełnie inne wyzwania. Oczywiście, wielką przyjemnością była dla mnie praca z Andrzejem Wajdą. Ale nie gardzę telenowelą. Skoro ludzie chcą oglądać telenowele, trzeba im je dać. Telenowela jest nowym doświadczeniem dla scenarzysty, bo trzeba się wpasować w środek scenariusza napisanego przez rząd ludzi przede mną, trzeba wymyślone przez innych postacie puścić dalej w ruch. To mi trochę przypomina amerykański sposób pracy nad scenariuszem. W Ameryce bardzo długo się pracuje nad scenariuszem, cały sztab ludzi jest w to włączony. Czas pracy nad tekstem jest o wiele dłuższy niż samo pisanie. Poza tym pisze się wiele wersji jednego scenariusza, porównuje je.   – Czy w przypadku pana scenariuszy nikt nie ingerował, nie kazał zmieniać postaci, zakończenia itd.? – Oczywiście, że tak. Scenariusz nie jest gotowym dziełem, często pierwsza wersja bardzo odbiega od ostatecznej. Nie mam emocjonalnego stosunku do moich scenariuszy.   – W ubiegłym roku został pan laureatem głównej nagrody w Międzynarodowym Konkursie na Scenariusz Filmowy im. Hartley-Merrill za scenariusz „Stacji”. Jakie wymierne korzyści, poza nagrodą pieniężną, przyniesie panu to zwycięstwo? – Jedną korzyść, bardzo dla mnie ważną, już przyniosło. Zostałem zaproszony do Los Angeles na warsztaty scenariuszowe, prowadzone przez amerykańskich profesjonalistów. Udział w tych warsztatach wiele mnie nauczył. Druga korzyść jest taka, że telewizja HBO Polska, która jest patronem tej nagrody, obiecała mi pomoc w realizacji nagrodzonego scenariusza, będę mógł sam go wyreżyserować. Trzecia korzyść ma charakter niewymierny – zdobycie tej prestiżowej nagrody dało mi wiele satysfakcji – miło było znaleźć się w gronie najlepszych scenarzystów z różnych krajów.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2000, 2000

Kategorie: Wywiady
Tagi: Ewa Likowska