W cieniu wojny domowej

W cieniu wojny domowej

CW_04303.arw

Nic tak nie dzieli ludzi jak media społecznościowe Alex Garland – brytyjski pisarz, scenarzysta, reżyser i producent. W kinach możemy oglądać  jego film „Civil War”. Tytuł pańskiego filmu nie brzmi dzisiaj jak abstrakcja, wojna domowa to możliwe następstwo napięć w podzielonych społeczeństwach Wielkiej Brytanii, z której pan pochodzi, Stanów Zjednoczonych, o których zrobił pan film, czy Polski, w której ja się urodziłem. – Moja ojczyzna ma ogromny problem z populistycznymi politykami, którzy w myśl zasady: dzielić, by rządzić, doprowadzają do coraz silniejszej polaryzacji społecznej. Nie da się takiej polityki uprawiać bez konsekwencji. Już obserwujemy, jak ona wpływa na nasze podejście do urzędów, do ludzi o innych poglądach, do idei państwa. To nie tylko frustrujące, ale i niebezpieczne. Jeszcze bardziej mnie niepokoi, że to nie jest jedynie problem krajów, które pan wymienił. Wystarczy poczytać, co się dzieje poza Europą i Ameryką Północną. Okazuje się, że tak samo podzielone są społeczeństwa Azji i Ameryki Południowej. Zasadnicza różnica zawiera się w tym, że kiedy coś złego dzieje się w mojej ojczyźnie, zauważają to głównie moi rodacy. Ale kiedy coś podobnego wydarza się w USA, wtedy ma oddźwięk na całym świecie. To dlatego zrobił pan film o wojnie domowej Amerykanów? – USA wciąż są największą potęgą na naszej planecie. Cały świat jej się przygląda i analizuje zachodzące tam procesy. Kiedy mówię o świecie, używam metafory materaca. Wszyscy na nim leżymy. Ale jeśli Ameryka się na nim przesunie, wszyscy to odczuwamy, zaczyna nam się robić niewygodnie, bo USA mają wielkie, potężne cielsko. Gdy zaś ruszy się moja ojczyzna, ma się wrażenie, jakby ruch wykonał niemowlak. Dlatego uważam, że konsekwencje polaryzacji, które pokazałem w filmie, najlepiej oglądać właśnie na przykładzie USA. Wierzy pan, że poprzez nakręcenie filmu można pewne procesy zatrzymać i skłonić ludzi do ponownego zjednoczenia się? – Mam taką nadzieję, bo wiem, że to jest możliwe, sam tego doświadczyłem. Nie mogę zakładać, że akurat mój film będzie miał taki efekt, ale jestem głęboko przekonany, że kino działa odwrotnie niż media społecznościowe. Nic nas dzisiaj nie dzieli tak jak one. Jestem zdania, że powinniśmy im zmienić nazwę na media antyspołecznościowe. Kiedy idziemy do kina i oglądamy film, chcemy o nim porozmawiać, jesteśmy ciekawi cudzych opinii. A kiedy spotykamy się w mediach społecznościowych, nie mamy ochoty czytać tego, co sądzi osoba myśląca inaczej niż my. To jest podstawowa różnica.  W filmie sportretował pan fotoreporterów, którzy jadą do Waszyngtonu zrobić – jak mówią – ostatni wywiad z prezydentem USA. To ich przygody oglądamy. Jak pan się zapatruje na stan mediów dzisiaj? – Myślę, że dziennikarstwo jest kluczowe w życiu społecznym, ale dziś jesteście w stanie permanentnego zagrożenia. Jeśli gdzieś nie ma wolności mediów, to znaczy, że miejsce to jest niebezpieczne dla ludzi, że dzieje się tam coś podejrzanego i złego. Wierzę w istotność dziennikarstwa, które w ostatnim czasie ma bardzo złą prasę, dlatego że staje się celem ataków z dwóch stron. Atakują je i politycy, i opinia publiczna. To sprawia, że czuję się bardzo zakłopotany, bo, tak jak mówiłem, uważam, że dziennikarstwo jest nam niezbędne do prawidłowego funkcjonowania. Co nie znaczy, że nie dostrzegam problemów waszej pracy. O jakich problemach pan mówi? – Nazwę to tak: dziennikarstwo stało się produktem kapitalizmu. Mam tu na myśli nie definicję polityczną, ale to, że dzisiaj stacje telewizyjne, prasa drukowana, stacje radiowe i portale internetowe utrzymują się ze sprzedaży reklam. I muszą, żeby się utrzymać, kierować uwagę swoich odbiorców właśnie w stronę tych reklam. A to oznacza, że produkują artykuły, programy i inne formaty, które opisują świat w sposób zgodny ze sposobem myślenia ich czytelników. Tworzy się w ten sposób coś, co nazwałbym efektem nieustannego potwierdzenia czyjejś wizji świata.  To samo robią politycy: przemawiają do ludzi i utwierdzają ich w ich myśleniu o świecie. – I te podobieństwa są bardzo niebezpieczne, bo media zaczynają moim zdaniem iść w kierunku, w którym poszła populistyczna polityka, czyli w kierunku propagandy. Z tą różnicą, że media tę propagandę robią w sposób komercyjny. Ale efekt jest tak samo niebezpieczny jak wtedy, gdy uprawiają ją rządy. Kiedy ludzie przestają ufać mediom, a dziennikarze tracą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17/2024, 2024

Kategorie: Kultura, Wywiady