Węgrzy oczekują ojczulka, dobrego wodza. To społeczeństwo nie jest anarchiczne jak polskie i nigdy nie zorganizuje ruchu masowego w typie Solidarności Prof. Bogdan Góralczyk – dyrektor Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego Jest pan zaskoczony wynikami wyborów? – Zaskoczony jestem frekwencją. Gdy rozmawiamy, nie została ona jeszcze oficjalnie podana, liczone są pojedyncze głosy, przesyłane pocztą, z diaspory. Są też protesty, partie opozycyjne domagają się przeliczenia na nowo głosów, jest krytyczne stanowisko komisji Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Ale tak czy inaczej frekwencja była powyżej 70%. Czyli jest najwyższa od roku 1990. Choć warto dodać, że podnosi ją jeden zabieg, o którym w Polsce nie do końca się wie. Mianowicie Orbán nadał prawa wyborcze węgierskiej diasporze, czyli Węgrom zamieszkałym w krajach ościennych, i zezwolił jej na głosowanie pocztą. A tym w Londynie czy w Chicago – już nie. Oni stali w dwuipółkilometrowych kolejkach. Bo to nie jego wyborcy. – Owszem, to nie jego wyborcy. Z kolei nie jest dla mnie zaskoczeniem zwycięstwo Viktora Orbána. Opozycja walczyła z opozycją Na czym polega jego siła? – Orbán jest silny słabością opozycji. Po pierwsze, nie potrafiła ona się odnieść do zaledwie dwóch punktów całej kampanii wyborczej Fideszu, „wziąć ich na klatę”. Te dwa punkty to imigranci oraz Soros z liberałami. Ani w jednej, ani w drugiej kwestii opozycja nie skonfrontowała się z władzą. Natomiast nieustannie konfrontowała się między sobą. Jeszcze trzy dni przed wyborami negocjowała, kogo popierać w okręgach jednomandatowych. I nie potrafiła tego ustalić. Efekt jest taki, że społeczeństwo dotkliwie ją za to ukarało. A mówiono, że wysoka frekwencja gra na korzyść opozycji i na niekorzyść Orbána. – Wszyscy socjolodzy, eksperci powiadali, że zwiększona frekwencja spowoduje osłabienie Orbána. A Orbán, zwierzę polityczne, głosował tuż po godz. 6 rano, a potem powiedział, że jedzie poruszyć cały kraj, i pojechał… I poruszył. – Poruszył tych, którym do tej pory było wszystko jedno. Obóz apatii. Przestraszył ich, że Fidesz może stracić władzę i przyjdą liberałowie spod znaku Sorosa. W roku 2010 Viktor Orbán, kiedy doszedł już do pełnej władzy, powiedział jedno: dzielę państwo, społeczeństwo na naród i elitę. Elita z definicji jest pojęciem wąskim, więc ja gram na naród. Bo elitę albo się kupi, albo przestraszy, albo zignoruje. Implementując tę politykę, zatrudnił u siebie niejakiego Árpáda Habonya, który miał za zadanie chodzić po pubach i nasłuchiwać, co lud mówi. A potem dostosowywano do tego politykę. To dopiero jest definicja populizmu! Populizm do pewnego momentu działa… – Dopóki dosypuje się do miski – działa. Ale na Węgrzech mamy wzrost gospodarczy rzędu 4%. A Orbán, przewidując wybory, podniósł realne zarobki 5-10%. Ludzie zatem uznali, że jest dobrym gospodarzem. Bo daje żyć i chroni przed wrogami, to znaczy przed uchodźcami? – Wszystkie sondaże opinii publicznej mówią, że ponad 80% Węgrów jest za nieprzyjmowaniem uchodźców. Pamiętajmy, że ich fala, inaczej niż w Polsce, przeszła przez Węgry i dworzec Keleti. Węgrzy odczuli to na własnej skórze. Orbán dobrze ocenił nastroje, szybko postawił płot, zasieki, no i to rozegrał. A opozycja bała się podjąć ten temat. Dlaczego nie słuchali Jobbiku? Nie miała własnych tematów? – Własny temat miał Jobbik, który wyrósł na główną partię opozycyjną. Jobbik miał jeden lejtmotyw – że orbánowcy kradną, że są skorumpowani. To nakręcał głównie Lajos Simicska, niegdyś kumpel Orbána. Który na tej przyjaźni zarobił miliony. A po ich kłótni postawił na Jobbik. – Dzień w dzień rzucano więc nowe komunikaty, bardzo zresztą mocne w przekazie. A to o zięciu Orbána, a to o ojcu Orbána, a to o jednym ministrze, a to o drugim. I okazało się, że społeczeństwo tego nie kupiło. Dlaczego nie kupiło? Dlaczego ta kampania okazała się nieskuteczna? – Z dwóch powodów. Po pierwsze, każdy wiedział, i Orbán to wyeksponował, że stał za tym Lajos Simicska. To jednak nie jest wiarygodny człowiek. I drugi, delikatniejszy element – otóż my ciągle uważamy Jobbik za partię skrajnie prawicową albo protofaszystowską. Tymczasem Jobbik podczas tej kampanii poszedł w kierunku centrum. A te skrajne nurty poszły w kierunku Fideszu. Zamienili się rolami! Siły skrajne, niezadowolone znalazły się pod parasolem Orbána. W Jobbiku mieli nadzieję, że nowe oblicze i kampania antykorupcyjna dadzą im dodatkowe punkty, więc są rozczarowani? – Półtora dnia po wyborach Simicska