Strach ma świetny PR. Ludzie są często wychowywani tak, żeby wszystkiego się bać Lena Góra – aktorka, współtwórczyni filmu „Roving Woman” „Roving Woman” można przetłumaczyć jako „kobieta wędrująca”. Do ciebie chyba pasuje ten tytuł. Dużo w życiu jeździłaś po świecie. – Tak jakoś się stało. Ale nie pytaj mnie, proszę, jakie miałam motywacje i dlaczego wyjechałam. Wyruszyłam w drogę w sumie szybciej, niż się zastanowiłam, byłam młoda i niczego nie zdążyłam nauczyć się bać. Potem w tej podróży byłam i byłam, ale nie wiedziałam nawet, że może być inaczej. Wszystko, co znamy, jest w ciągłym ruchu, wibracji, zaczynając od atomów, na planetach i gwiazdach kończąc. Dla mnie też ruch był po prostu naturalny. Mieszkałaś w Londynie, Nowym Jorku i Los Angeles. Ile miałaś lat, gdy wyjechałaś z Polski? – Jakoś 16. Pierwszą klasę liceum skończyłam. Ale właściwie, jak dzisiaj o tym myślę, to zawsze, odkąd pamiętam, byłam w ruchu. Rodzice są artystami. Matka punkówa, ojciec malarz. Nigdy nie mieliśmy domu dłużej niż dwa, trzy lata. Raz mieszkaliśmy w jakiejś industrialnej przestrzeni, raz w starym przedszkolu. Najdłużej chyba na blokach w Gdańsku-Oliwie naprzeciwko cmentarza, tam było fajnie. A raz, pamiętam, trafiliśmy do jakiegoś zamku w lesie. Byliśmy też na chwilę w Niemczech. Potem z ojcem jeździłam do Anglii, dlatego, mając te 16 lat, wyjechałam do Londynu, bo był już na mojej mapie. Z powodu wędrownego trybu życia nic nie było na stałe i nie rozwinęłam w sobie myśli o przynależności czy posiadaniu. Nie myślałam, że to jest moja szkoła, to są moje koleżanki, a to jest moja zabawka. A jak patrzysz na ten artystyczny świat, w którym się wychowałaś? – Jak wszystko, miał dobre i złe strony. Na pewno było w tym dużo inspiracji. Byłam otoczona genialną sztuką. Dosłownie wychowałam się w pracowniach ojca, na jego wernisażach czy imprezach trójmiejskiej sceny alternatywnej. Mama grała w różnych zespołach: Apteka, Pancerne Rowery, Szelest Spadających Papierków. Enklawą artystyczną w tamtych czasach był klub Sfinks i SPATiF. Był też klub Ucho, do którego chodziło się na punkowe koncerty. Słuchałam rozmów dorosłych o książkach, poezji, sztuce, narkotykach. Pojawili się pierwsi skejterzy, oni się najlepiej ubierali, byli najwrażliwsi i najdziksi, więc z nimi się trzymałam. Robiliśmy grube akcje, ale nie będę tutaj opowiadać (śmiech). Jeździliśmy np. na składach pociągów. Dla moich starych to było normalne. Nie zabraniali mi wychodzić z domu. Nie kontrolowali mnie. Dostałam w prezencie wolność. Ale oczywiście cieniem tego był brak gruntu i poczucia bezpieczeństwa. Musiałam sobie tego gdzieś sama poszukać. I znalazłaś? – Tak, trafiłam do teatru. Kiedy miałam 14 lat, poszłam na warsztaty aktorskie dla dorosłych do Wybrzeżaka. Tak trafiłam do grupy Szymona Jachimka. Poznałam tam świetnych twórców, którzy się mną zaopiekowali, otworzyli mi świat, w którym mogłam poczuć się bezpiecznie. W teatrze wreszcie znalazłam granice, których potrzebowałam. Każda wystawiana sztuka jest skończona i osadzona w swoich ramach, a to było dla mnie bardzo kojące. Do dzisiaj jest. Podobnie rzecz się ma z filmem. No i szybko zaczęłam występować na scenie. Robiliśmy potem spektakl w Berlinie. Grałam w nim po angielsku i wypatrzyli mnie w nim ludzie z Londynu, którzy szukali aktorki w moim wieku. Powiedziałam w domu, że lecę, i poleciałam. A rodzice co na to? – Wspierali mnie. Rozumieli, ale teraz wiem, że mamie było z tym bardzo ciężko. A ja zapakowałam się w dwie walizki i wsiadłam do samolotu. Podobno kasy z grania w ogóle nie było. – 20 funtów za próbę. 30 za spektakl. Ale ja się tym nie przejmowałam. To się pewnie brało z domu. Byłam nauczona, że człowiekowi nie może być za wygodnie. Łapałam się różnych fuch w Anglii. Pracowałam za barem w klubie The Macbeth we Wschodnim Londynie. W tamtym czasie często wpadała tam Amy Winehouse ze swoim facetem. Łatwo się tam odnalazłam. To chyba dzięki energii trójmiejskich artystów, z którymi się wychowywałam. I przygarnęło mnie londyńskie queerowe towarzystwo. Nie myślałam o braku kasy. Jak trzeba było, to tygodniami jadłam tylko ryż. A ryż jest smaczny. Były też takie punkowe akcje, że chodziło się po śmietnikach i szukało żarcia, które wyrzucały restauracje. Ale udało się nie zrezygnować z aktorstwa. – Od razu po przyjeździe zapisałam