Grałam w jednym z najlepszych teatrów na Broadwayu Rozmowa z Małgorzatą Zajączkowską – pierwsze sukcesy odnosiła, będąc jeszcze studentką PWST. Po dyplomie w 1979 r. występowała na scenie Teatru Narodowego oraz w filmach, m.in. „Bez miłości” i „Constans”. W latach 1981-1998 przebywała za granicą, z powodzeniem kontynuując karierę aktorską. Po powrocie zagrała w filmie „Żółty szalik”, w serialach: „Miasteczko”, „Na dobre i na złe” oraz w teatrze TV. Obecnie gra gościnnie w warszawskim Teatrze na Woli i Teatrze Atelier w Sopocie. W najbliższym czasie zagra główną rolę kobiecą w filmie Jerzego Stuhra „Pogoda na jutro”. – W Stanach występowała pani jako… –…Margaret Sophie Stein. Pod tymi imionami i nazwiskiem zostałam zarejestrowana w amerykańskim związku zawodowym aktorów, do którego wstąpiłam, grając w filmie „Wrogowie, historia miłości”. – Będąc młodą aktorką, podjęła pani decyzję o wyjeździe na Zachód. Miała pani świadomość ryzyka? – Nie było żadnej decyzji i nie było ryzyka. Pojechałam na dziewięć dni do Paryża, odwiedzić Joasię Pacułę, która tam wtedy mieszkała. Z trudem udało mi się wybłagać u dyrektora Adama Hanuszkiewicza kilka dni wolnego. W Paryżu znalazłam się 9 grudnia 1981 r. Za dziewięć dni miałam wracać. W Teatrze Narodowym grałam prawie we wszystkich sztukach, miałam plany filmowe i propozycje nowych ról w telewizji. Ani przez moment nie przypuszczałam, że z tych dziewięciu dni zrobi się aż 18 lat. – A jednak… – Kiedy 13 grudnia o trzeciej nad ranem wróciłyśmy do hotelu, zadzwonił kolega: „W Polsce wojna”. Nastawiłyśmy francuską telewizję, w której pokazywano czołgi i plany wojskowe, ale nie znałyśmy języka, więc nie rozumiałyśmy, o co chodzi. Następnego dnia poszłyśmy pod naszą ambasadę. Było już mnóstwo Polaków, którzy również przez przypadek znaleźli się wtedy w Paryżu. Od pracowników ambasady dowiedzieliśmy się o wprowadzeniu stanu wojennego. Chciałam jechać do kraju pierwszym pociągiem po otworzeniu granicy, ale ze Szwecji zadzwoniła Agnieszka Holland: „Będę wkrótce w Paryżu. Poczekaj na mnie”. I poczekałam. Potem Andrzej Wajda robił „Dantona”. Zostałam, bo chciałam zagrać w tym filmie. W międzyczasie dostałam stypendium Forda, uczyłam się języka. Ale ciągle przymierzałam się do powrotu. Poznałam jednak mojego męża, zakochałam się i już z nim zostałam. – Jak długo przebywała pani we Francji? – Trzy lata. Do Stanów wyjechaliśmy w maju 1984 r. Mąż dość szybko znalazł sobie pracę, a ja byłam „przy mężu”. Organizowałam nasze wspólne życie i przez dłuższy czas w ogóle nie myślałam o aktorstwie. – Kto pomógł pani najbardziej w tym pierwszym okresie? – Pani Barbara Piasecka-Johnson. Dała mi roczne stypendium na naukę języka i odstąpiła na pół roku swoje nowojorskie mieszkanie. Chodziłam na intensywny kurs angielskiego, prowadziłam dom. Po jakimś czasie wyprowadziliśmy się do własnego, choć bardzo skromnego mieszkanka. Zaszłam w ciążę. Byłam szczęśliwa. Czekałam na dziecko. Ale pewnego dnia zadzwoniła Agnieszka Holland i wywróciła moje spokojne życie do góry nogami. – Załatwiła dla pani kontrakt w Hollywood? – Takich cudów nie ma w tamtym świecie. Wiadomość, którą przekazała mi Agnieszka, dotyczyła czegoś innego. Otóż jako nominowana do Oscara za film „Europa, Europa” była na uroczystym obiedzie w Los Angeles. Siedziała obok wybitnego reżysera, Paula Mazursky’ego, i rozmawiali o swoich planach. Paul zwierzył się, że kompletuje obsadę do filmu według powieści Isaaca Bashevisa Singera „Wrogowie, historia miłości”. Agnieszka znała tę powieść. Powiedziała: „Mam aktorkę, która może zagrać Jadwigę. Polka, mieszka w Nowym Jorku”. A Paul na to: „Niech mi przyśle swoje zdjęcie i dossier aktorskie”. Z tym Agnieszka zadzwoniła do mnie z Los Angeles. Powiedziałam, że jestem w siódmym miesiącu ciąży i nikt mnie nie zatrudni do żadnej roli. Ale następnego dnia kupiłam książkę, przeczytałam i oszalałam. Napisałam serdeczny list do Paula Mazursky’ego, że znam powieść i marzę, aby zagrać Jadwigę. Dołączyłam swoje zdjęcie. Pominęłam fakt, że jestem w ciąży. Na mój list nie było odpowiedzi. – Spore rozczarowanie? – Nawet nie. Pomyślałam, że pewnie znaleźli kogoś innego, i zapomniałam o sprawie. Mój syn miał trzy tygodnie, kiedy zadzwoniła pani reżyser castingu „Wrogów”, proponując spotkanie. Musiałam na nim dobrze wypaść, bo dostałam scenariusz oraz zapewnienie, że w przyszłym tygodniu Paul Mazursky spotka się ze mną w Nowym Jorku. I rzeczywiście po kilku dniach zostaję wezwana przed oblicze mistrza. Piękny hotel
Tagi:
Jadwiga Polanowska