Budowniczowie IV RP mają swojego „cudzego Boga”: ubeckie teczki, którym ślepo ufają. Szczególną radość sprawia im lustrowanie nieboszczyków, bo – wiadomo – nieżyjący nie mają racji. Telewizyjny odłam tych dekomunizatorów, pod wodzą dzielnego moralisty Bronisława Wildsteina, już rozprawił się z Janem Brzechwą (w cyklicznym programie „Errata do biografii”). Teraz na celowniku znalazł się Andrzej Szczypiorski. Wiadomo: gdyby autor „Mszy za miasto Arras” żył, byłby zapewne wrogiem publicznym numer jeden. Lumpeninteligent, łże-elita, układ – mówiono by tu i tam, powtarzając za panem premierem piętnujące frazesy. Ale przynajmniej mógłby się bronić. A tak? Egzekucja się udała. Autorzy „Erraty…” zgotowali wybitnemu pisarzowi sąd kapturowy. Bez prawa do obrony. Pokazali nam jakiegoś teczkonurka, który dogrzebał się w archiwum IPN papierków mających świadczyć o tym, że Szczypiorski współpracował z wywiadem PRL – miał między innymi pomagać w ściągnięciu z emigracji do Polski swego ojca Adama. Pokazano nam zaaranżowaną lekcję w jednym z wrocławskich liceów, podczas której najpierw udostępniono uczniom znane powszechnie wiadomości o pisarzu, by wyrobili sobie o nim dobre zdanie, a potem te ubeckie kwity, żeby mogli stwierdzić: hipokryta. Przetkano to archiwalnymi nagraniami z krytycznymi wypowiedziami Szczypiorskiego na temat Polski, wypowiedziami krytyka literackiego Przemysława Czaplińskiego, który też udawał zszokowanego, a na koniec pokazano samego Adama Michnika – największego demona czworoboku – który kiedyś o autorze „Początku” mówił w samych superlatywach. Dzięki tej cynicznej manipulacji ze Szczypiorskiego zrobiono szmatę, przy okazji obrzucając kolejną grudką błota znienawidzonego przez prawicowych ajatollahów animatora „zdrady” przy Okrągłym Stole. I co? I nic. W kolejce do zohydzenia czekają następni. Urząd propagandy czuwa. Dawni ubecy śmieją się w kułak. Przemysław Szubartowicz Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint