Jedna z największych kopalń odkrywkowych świata znajduje się w Namibii. Żeby uzyskać 1 karat, trzeba przesiać 27 ton żwiru i skały Tumany wilgotnej, słonej mgły wiszą nad posępnym, nierealnie wyglądającym pejzażem zdewastowanej namibijskiej pustyni, zdominowanej przez piramidy piasku, hałdy odpadów, zbiorniki wodne, budowle fabryczne pokryte szarym pyłem, pośród których krążą ogromne kombajny górnicze z wyjącymi silnikami, wywrotki, spychacze, ciężarówki, koparki. W oczekiwaniu na auto, którym będziemy się poruszać po Diamond Mines w Oranjemund, w zamyśleniu grzebię czubkiem buta w ziemi. „Lepiej nie wywoływać wilka z lasu, mogłaby się pojawić jakaś pokusa”, ostrzega żartobliwym tonem Bronwen Hogan, agent security. Uwaga ta ma niedwuznaczny charakter, bo wewnętrzny regulamin zabrania zbierania czegokolwiek z ziemi. Strefa wydobywcza nr 1 kopalni rozciąga się przez 100 km wzdłuż wybrzeża atlantyckiego pasmem pięciokilometrowym i jest otoczona podwójnym zasiekiem trzymetrowej wysokości, upstrzonym setkami kamer na podczerwień i detektorów ruchu, które mają wgląd w każdy zakątek. Ponadto nie brak uzbrojonych patroli z psami, a także śmigłowców pilnujących dostępu do zakazanej strefy od strony wody. Liczne tablice ostrzegają w czterech językach: „Uwaga! Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”. Diamenty występują zwykle w żyłach tzw. kominów kimberlitowych, czyli magmie skalnej o niebieskozielonkawym odcieniu, lub też w aluwialnych korytach. Najcenniejszy kamień szlachetny skrystalizował się dziesiątki milionów lat temu w łonie ziemi, w wysokiej temperaturze i pod dużym ciśnieniem, po czym erupcja wypchnęła go na powierzchnię. Często, tak jak w Namibii, minerały były niesione nurtem rzeki aż do oceanu. Z czasem jakaś gigantyczna fala wyrzuciła pewną ich część na brzeg, gdzie stopniowo zostały przysypane piaskiem. Technika ich wydobycia jest stosunkowo prosta, ale najpierw trzeba odzyskać pas głębin morskich, a to się osiąga, budując w odległości 200 m od plaży gigantyczną groblę długości 500 m. Operacja ta wymaga tytanicznego nakładu pracy, trzeba bowiem przetransportować 13 mln ton piasku, a potem ciągle wzmacniać tę podatną na niszczycielskie fale barierę. Jestem właśnie wiele metrów poniżej poziomu oceanu, na skrawku wyrwanego mu dna, na którym dominuje monstrualnych rozmiarów 420-tonowa draga przenosząca 100-metrowym ramieniem w ciągu godziny 2 tys. ton piasku. Po zdjęciu 20-metrowej warstwy dociera do litej skały i właśnie tam zbierane są diamenty, uważane za najcenniejsze na świecie, bo największe i najpiękniejsze. Czarnoskórzy robotnicy w błękitnych kombinezonach megaodkurzaczami wsysają piasek i żwir, odprowadzany grubymi rurami na zaplombowany pojazd, który przewiezie 5 ton koncentratu do hali, gdzie promienie rentgenowskie rozpoznają diamenty na transporterze taśmowym, a odpowiedni strumień powietrza natychmiast oddzieli je od żwiru. Na gołą, pofałdowaną i chropowatą skorupę skalną poprzecinaną licznymi szczelinami przychodzi teraz inny zespół, który archaiczną metodą wymiata szczotkami wszystkie zagłębienia i szpary. W pewnej chwili jeden z mężczyzn unosi do góry rękę, znak, że znalazł diament. Podchodzi do niego brygadzista z małą skrzynką, do której można wrzucić kamyk, ale nie można go już wyjąć. Rejestruje nazwisko robotnika i przejmuje przezroczysty kryształ przypominający kwarc, najpospolitszy minerał skorupy ziemskiej. Aż trudno uwierzyć, że to owiany magicznym czarem diament. Mam niecodzienną możliwość oglądać „serce” kopalni eksploatowanej przez Namdeb, spółkę De Beers i rządu Namibii, gdzie prowadzi się wstępną selekcję wydobytego bogactwa. W pomieszczeniu bez okien, przy długim stole 10 kobiet zręcznymi ruchami rozdziela na różne kupki lśniące w blasku halogenowych lamp kamyki. Nie mają one bezpośredniego kontaktu z diamentami. Przesuwają je pęsetkami, pracując w rękawiczkach wmontowanych wewnątrz stołu z szybą z pancernego szkła. W dodatku trzech inspektorów nieustannie obserwuje ich pracę. Po oszlifowaniu kamienie stracą co najmniej jedną trzecią ciężaru, ale nawet jeśli będą miały wielkość łebka zapałki, czyli około karata, wartość ich może sięgnąć nawet 10 tys. dol. Koszt klejnotu zależy od wielkości, połysku, barwy, czystości i rodzaju szlifu. Tylko w ocenie samego koloru, w którym rozróżnia się 240 odcieni, mogą być nieraz istotne różnice, które rzutują potem na cenę. W tej jednej z największych kopalń odkrywkowych na świecie dla uzyskania 1 karata trzeba przesiać 27 ton żwiru i rozkruszonej skały. Pani Hogan nie zdradza tajemnicy,