W piekle nie ma deklaracji

W piekle nie ma deklaracji

Nie dołączę do chóru komentatorów zachwyconych decyzją Trybunału Konstytucyjnego w sprawie deklaracji majątkowych. Sędziowie uznali, że propozycja rządowa narusza zasadę gromadzenia przez państwo informacji innych niż niezbędne. Stało się źle. Ustawa była ułomna, miała wady prawne i choć błędy same w sobie są naganne, rzecz przecież nie w tym. Ustawę można było poprawić lub wręcz zmienić. Tylko trzeba było chcieć. Wiemy, kto proponował wprowadzenie deklaracji majątkowych. I wiemy też, kto szczególnie się raduje z tego, że przynajmniej na razie ich nie będzie. Spór jest natury fundamentalnej i dotyczy tego, czy w Polsce w ogóle są potrzebne informacje na temat osobistego majątku obywateli. A jeśli tak, to czy gromadzenie ich powinno się odbywać drogą deklaracji składanych przez samych zainteresowanych, czy też innymi metodami, np. poprzez rozbudowanie inspekcji skarbowej, działania śledczo-policyjne. Przeciwnicy deklaracji majątkowych po werdykcie Trybunału Konstytucyjnego ogłosili, że wraz z tą decyzją wygrało państwo prawa. Jak gdyby podobne rozwiązania stosowane w większości państw cywilizowanego świata były jakimś bolszewickim wybrykiem i szczególnie perfidną metodą gnębienia właścicieli co większych majątków. Szczególny dyskomfort powinni odczuwać zwłaszcza ci, którzy zwykle z lubością powołują się na rozwiązania zachodnie, a teraz udają, że nie słyszeli o tym, jak jest w Norwegii czy Francji. Ale nawet gdyby przyjąć za dobrą monetę tezę o zwycięstwie prawa, to aż się prosi, by zapytać o ocenę tego stanu rzeczy, który realnie mamy w Polsce Anno Domini 2002. I czy to, co teraz mamy, jest właśnie modelem państwa prawa. Bez żartów. Czego więc bronimy? Szarej strefy, szacowanej przez GUS na 15%, wieloletniej serii oszustw czy gigantycznych fortun powstających w mgnieniu oka? Czy to jest ten model, którego mamy bronić? Sygnał jest czytelny. Po decyzji Trybunału w Polsce nie będzie zmian. Hulaj dusza, piekła nie ma. Piekła może i nie ma, są jednak obserwatorzy tego, co się w Polsce dzieje. Kilkanaście milionów podatników, których deklaracje majątkowe i tak by nie objęły. Z jednego, acz niebywale istotnego powodu. Po prostu nie mają co wpisać do deklaracji. Na razie demonstrują swoją frustrację absencją w wyborach bądź głosowaniem na partie protestu. Na razie. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 47/2002

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański