W poszukiwaniu „autentyczności”

W poszukiwaniu „autentyczności”

Biura podróży w Hanoi oferują wycieczki do „górskich plemion, które każdy musi zobaczyć”, bo główną atrakcją są ludzie z okolicznych wiosek Jennie Dielemans I jak? – Chiang Thi Ma staje na palcach, próbując dojrzeć listę z nazwiskami turystów, która leży w recepcji. – Chyba dobrze – mówi recepcjonistka – ale zaczekaj chwilę, to jeszcze sprawdzę. Wczesny poranek, Royal Spa Hotel w północno-zachodnim Wietnamie. Chiang Thi Ma albo Mao, jak na nią mówią, wychodzi z hotelu i staje obok grupy młodych dziewcząt. Mao jest przewodniczką, dlatego wolno jej wejść do hotelu, a jeśli na liście jest wystarczająco dużo nazwisk, może tego dnia liczyć na pracę. Stojące na zewnątrz dzieci i nastoletnie dziewczynki z naręczami poszewek, pledów i czapek pięknie haftowanych w tradycyjne wzory do hotelu wejść nie mogą. Czekają więc na wychodzących ze środka turystów. Najważniejsze to złapać kontakt wzrokowy. Niektóre stoją z nosami przyciśniętymi do okna sali komputerowej, gdzie backpackerzy* piszą mejle do swoich bliskich. Dzieci uśmiechają się, podsuwając bliżej towar. Pokazują na migi: „Chcesz kupić?”. Przy jednym z komputerów siedzi Teresa z Madrytu z koleżanką z dzieciństwa Christiną, która teraz mieszka w Bilbao. Podróż do Wietnamu zaplanowały wspólnie, ustaliły trasę – zaczną od Hanoi, a skończą w Ho Chi Minh. Po drodze odwiedzą jeszcze zatokę Ha Long i Sa Pa. Do Sa Pa jadą ze względu na zjawiskową przyrodę, głównie jednak po to, żeby zobaczyć kilka z 54 mniejszości narodowych zamieszkałych w Wietnamie. Z opisu dzisiejszej wycieczki wynika, że będą miały okazję odwiedzić dwie wioski zamieszkane przez plemiona Hmong i Dao – wejdą do ich domów i zobaczą, jak żyją. W holu zebrała się już grupa turystów, więc Mao zostaje przywołana. Jest ceniona jako przewodnik, nauczyła się angielskiego, potrafi dowcipkować i zgromadziła arsenał pytań, na które chętnie odpowiadają turyści. Mimo to za każdym razem, gdy dostaje znak, że może podejść, odczuwa ulgę. Za dzień pracy dostaje równowartość ośmiu i pół złotego, z czego dwa złote zachowuje dla siebie na jedzenie i pokój, który wynajmuje z koleżankami w pobliżu hotelu. Resztę zawozi do wioski, w której mieszka matka. Recepcjonistka pokazuje skinięciem głowy na Christinę i Teresę, Mao bierze do ręki mapę i podchodzi, żeby się przedstawić i pokazać trasę. Na zewnątrz jest zimno. Zalega gęsta mgła, a deszcz leje się ciurkiem po ścianach domów. Mao podpowiada, że warto zabrać ciepłe ubrania, kurtki przeciwdeszczowe i porządne buty. Mają spory kawałek do przejścia. – Nie zobaczymy gór – wzdycha Christina, gdy wychodzą na rynek. – Ale przynajmniej zobaczymy, jak mieszkają tutejsi ludzie – odpowiada Teresa, próbując jednocześnie odgonić zaczepiające ją dzieciaki. – Cześć, skąd jesteś, chcesz kupić? – Nie, nie kupić. Miasto Sa Pa i jego okolice przeszły w ciągu ostatnich dziesięciu lat ogromną przemianę. Z niewielkiej stacji górskiej przy granicy z Chinami, zbudowanej przez francuskie władze kolonialne jako schronienie na czas upalnych dni w Hanoi, stało się jedną z największych atrakcji Wietnamu. Biura podróży w Hanoi oferują wycieczki do „górskich plemion, które każdy musi zobaczyć”, bo główną atrakcją jest tu nie tyle samo miasto czy piętrzące się pod niebo góry, ile zamieszkujący okoliczne wioski ludzie. Broszury turystyczne rozpisują się o ich przyjaznym usposobieniu, przepięknych strojach i tradycyjnym sposobie życia. Można ich spotkać handlujących na rynku. Wśród backpackerów powodzeniem cieszą się tak zwane homestays, czyli możliwość wykupienia noclegu u, przykładowo, „prawdziwej rodziny Dao”. Firmy z Hanoi spieszą z zaspokajaniem potrzeb turystów: powstają hotele, restauracje, bary karaoke, otwiera się salony masażu. Hmong, Zai, Dao i inne grupy etniczne konkurują o pieniądze turystów, sprzedając wyroby rzemieślnicze, dając występy, oferując noclegi, a czasem również usługi seksualne. Deszcz sączy się z nieba, jest cicho, a gęsta mgła ogranicza pole widzenia do kilku metrów. Co jakiś czas wyłaniają się z niej samochody. Mao radzi turystom, żeby trzymali się skraju drogi. – To ważne. Jeszcze ktoś was potrąci – dodaje, zanim przejdzie do swojego stałego zestawu pytań: Skąd jesteś? Masz dzieci? Męża?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 26/2011

Kategorie: Książki