W Ostrowie mówią: – Ten strajk nie zakończy się zepchnięciem fabryki na bocznicę Dariusz Burka jest teraz z żoną. Dzieli ich tylko krata bramy. Ona nie może codziennie przychodzić, bo nie mieszkają w Ostrowie. Korzystają więc z kilku chwil, patrząc sobie w oczy. – Nie wiem, kiedy się poprawi – mówi cicho Burka. Żona dodaje: – Dzieciom mówię, że może już jutro wrócisz… Nieco dalej pan Andrzej trzyma za rękę swego synka. Nic nie mówi. Stoi z nim Kazimierz, brat bliźniak jego żony, Danuty. Też tu kiedyś pracowała, dziś przyszła do męża z synem. Z najmłodszym. Ale on dobrze wie, co się dzieje. – Dzieci rozumieją, jak jest. Oglądają ze mną telewizyjne wiadomości. Wiedzą, że jestem bez roboty, a tatuś walczy o pieniądze – mówi mi pani Danuta. Pan Andrzej ani na chwilę nie puszcza ręki synka. – Jak się żyje? – zastanawia się nad moim pytaniem. – Sobie mogę odmówić, ale co z dziećmi? Pożyczam, gdzie się da, mamy debet w banku, ale tam już wiedzą, jaka jest sytuacja w zakładzie, więc generalnie blokada – opowiada. Tysiąc litrów zupy Flagi na budynku tłumaczą wszystko. Fabryka Wagon – jej 2,2 tys. pracowników – podjęła strajk okupacyjny. Największy zakład w Ostrowie, w całej południowej Wielkopolsce. Kiedyś sztandarowa fabryka regionu, kraju, dzięki której miasto porównywano do Gdyni. Chcą należnych zaległych pensji, pieniędzy z funduszu socjalnego, spotkania z wierzycielami i realizacji programu naprawczego. Osoby nieupoważnione nie mogą wejść na teren zakładu. Nas oprowadza Hieronim Kociński, jeden z koordynatorów strajku. Policja strajkowa jest nieugięta. Przy bramie dziennikarka TVN 24 przekonuje jednego ze ,,stróżów prawa”. Wspierają ją inni strajkujący: – Panie, bez nich nie byłoby pana w telewizji, nikt by nie wiedział, co tu się dzieje! Ten jest uparty: – Przepustki ze związku muszą być! Pan Hirek załatwia sprawę jednym telefonem. Już po chwili jeden z robotników mówi do kamery: – Czy premier Miller wie, skąd się bierze terroryzm? Z takiej jak nasza desperacji. Obowiązuje regulamin strajkowy. Nie można pić alkoholu, należy trwać na swym stanowisku. Rano po godz. 7 sprawdzany jest stan osobowy w działach. Komitet strajkowy przekazuje te informacje kuchni, która szykuje odpowiednią ilość jedzenia. A zawiaduje nią Piotr Dyczak. W trzech wielkich kotłach bulgocze teraz tysiąc litrów zupy. Na śniadanie i na obiad. Dziś rano był żurek, teraz barszcz ukraiński. Strajkujących wspierają mieszkańcy miasta. – Mięso mamy od rzeźników, inne produkty z targowisk. Pomagają posłowie, np. Witold Tomczak przywiózł środki czystości – skrupulatnie wylicza Jerzy Michalski z zakładowej „Solidarności” (dowodzi akcją pod nieobecność negocjujących władz związku). Piekarnia dała 800 bochenków chleba, centrala nasienna przekazała 120 kg grochu, jeden z rzeźników ofiarował 60 kg kości na zupę i 22 kg kiełbasy, jedna z ferm dostarczyła tysiąc jaj. Mają coraz więcej dowodów wsparcia ich protestu. Właśnie do siedziby komitetu wchodzi strajkujący. W ręku trzyma kartkę. – Ten człowiek jutro przyniesie pasztety – mówi Michalskiemu i podaje dane ofiarodawcy. Około 17 powoli, ostrożnie przemieszcza się wózek z obiadem, właściwie obiadokolacją. Na drodze ma sporo nierówności. Dziś kuchnia serwuje barszcz ukraiński, pasztet, kaszankę i chleb. Powoli schodzą się strajkujący. Ważny komunikat: można brać dolewki. Niektórzy przychodzą z kankami. Biorą po trzy, cztery porcje. Dla kolegów, którzy zostali w prowizorycznych pokojach w hali, bądź dla rodziny czekającej za płotem. Rodziny wielodzietne mogą też dostać jedzenie bezpośrednio z kuchni. Czekamy Przy bramie pojawiają się nowe osoby. Telefonuje stamtąd któryś z porządkowych: – Powiedzcie Bogdanowi, że rodzina przyszła pod bramę. – W strajku bierze udział cała załoga, ale kobiety zwolniliśmy – informuje Michalski. – 20 osób gotowych jest podjąć strajk głodowy. To dowód wielkiej desperacji, trudno wyżyć z rodziną za 300 zł miesięcznie. Nie wszyscy wytrzymują stres: – Owszem, wzywaliśmy pogotowie, były omdlenia. Jedna osoba znalazła się w szpitalu.
Tagi:
Wojciech Wyszogrodzki