Sztukę o Lechu Wałęsie w gdańskim Teatrze Wybrzeże jeszcze przed premierą okrzyknięto wydarzeniem sezonu Kiedy 10 sierpnia 2002 r. Lech Wałęsa zgolił swoje legendarne wąsy, cała Polska otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. „Bez wąsów… czy to jestem ja, czy nie ja, to trudno powiedzieć”, skomentował wówczas to wydarzenie były prezydent, a Kamil Durczok w wieczornych „Wiadomościach” stwierdził, że „z wąsami, czy bez, po tym, jak mówi, pana prezydenta Wałęsę zawsze poznamy”. Zrozumienie Wałęsy często sprawiało kłopoty i nie raz było powodem wielkiego narodowego zażenowania. Nagle człowiek-symbol, najbardziej rozpoznawalny Polak na świecie, laureat pokojowej Nagrody Nobla, zaczął drażnić i denerwować rodaków. Dziś budzi sprzeczne emocje tak samo, jak współtworzona przez niego „Solidarność”. Dzieje Wałęsy i „Solidarności” stały się pretekstem do opowiedzenia najnowszej historii z perspektywy twórców młodego pokolenia: dramaturga Pawła Demirskiego (26 lat) i reżysera Michała Zadary (29 lat). Takiego mamy prezydenta, na jakiego sobie zasłużyliśmy Obaj znają PRL tylko z książek, a upadły mit narodowego zrywu jest dla nich pretekstem do opowiedzenia o obecnej rzeczywistości. „Wałęsa. Historia wesoła, a ogromnie przez to smutna” rozpoczyna się od wydarzeń Sierpnia ’80, a kończy tuż przed Okrągłym Stołem. „Wałęsa…”, jeszcze długo przed premierą, został okrzyknięty rewelacją sezonu. Dramat nie jest jednak, jak się spodziewano, lekką farsą, wypełnioną gagami i humorem sytuacyjnym. – Celowo chcieliśmy uniknąć epatowania cytatami z Wałęsy i jego znanymi powiedzonkami: „Plus ujemny, plus dodatni”, „Nie chcem, ale muszem” – objaśnia autor dramatu, Paweł Demirski. – One są tak sztandarowe i tak ograne, że w rzeczywistości już nic nie znaczą. Co prawda, tytuł przedstawienia koresponduje ze specyficzną retoryką, jaką uprawia były prezydent, ale to nie jest tu istotne. Reżyser „Wałęsy…”, Michał Zadara, też obrusza się, pytany o wałęsowskie śmiesznostki: – To zwyczajne dorabianie gęby, jak u Gombrowicza. Ta gęba przywarła na dobre do Wałęsy i prawdziwy Lechu stał się gębą, która zaczęła żyć własnym życiem. To formatowanie Wałęsy po najmniejszej linii oporu: jego śmiesznych ripost i małych wpadek. W tym spektaklu scena po scenie staramy się rozwalać te stereotypy. Wałęsa na przykład nie będzie miał wąsów! – ujawnia Zadara. – Nie będę miał wąsów – przytakuje Arkadiusz Brykalski, który w gdańskim spektaklu gra rolę legendarnego przywódcy związkowego. – Nie jestem podobny fizycznie do Lecha i charakteryzacja byłaby tu zabiegiem z sitcomu. Kiedy wybuchł stan wojenny, Brykalski miał dziesięć lat. Przyznaje, że zapamiętał to, co każdy młody człowiek: brak „Teleranka” w telewizji i ogromne zaspy śniegu. Aktor wspomina, że strach poczuł tylko raz: kiedy wracając z ojcem późnym wieczorem do domu, wpadli na patrol milicji, a zomowiec skierował w ich stronę broń – Wałęsa? Jest coś silnego w micie Lecha, bardzo specyficzny magnetyzm – stwierdza aktor i przyznaje, że sam nie wie, czy Wałęsa to jego rola życia i trampolina do sławy. Brykalski jest skromny: nie kreuje się na gwiazdę, której powierzono misję stworzenia postaci – symbolu i przyznaje, że trudniej gra się osobowości, które zapisały się grubą kreską w historii. – Ciężko jest jednoznacznie ocenić jego znaczenie dla Polski i świata, bo myślenie o Wałęsie w dużej części zmieniła jego prezydentura, ale dla mnie jest oczywistym symbolem przemian i walki. Do tej roli podchodzę z zaangażowaniem i z pasją, ale nie gram Lecha „na klęczkach”, bo przecież nie o to chodzi. Dobrze się stało, że źle się stało Autor „Wałęsy”, Paweł Demirski, ma 26 lat i nie pamięta stanu wojennego, ani Porozumień Sierpniowych. Historii „Solidarności” uczył się z podziemnych bibuł, relacji bezpośrednich świadków wydarzeń i archiwów związku: – Dopiero teraz wyrabiam sobie osąd sytuacji, bo przecież w 1980 r. robiłem w pieluchy! Nie muszę weryfikować przy tym swojego dawnego sposobu myślenia, bo ja go do tej pory po prostu nie miałem. Taki dystans bardzo pomaga – zapewnia dramaturg. Starszy o dwa lata od Demirskiego reżyser spektaklu, Michał Zadara, miał trzy lata, kiedy wyjechał z kraju z rodzicami. Do Polski przyjeżdżał tylko czasami: na święta i na wakacje. Zadara przyznaje, że na historię „Solidarności” patrzy z pewnego rodzaju romantycznym zachwytem, właściwym artystom emigracyjnym: – W „Wałęsie…” wszystko jest trochę
Tagi:
Aleksandra Pielechaty