W stolicy trwa miejska rewolucja zainicjowana przez pokolenie 20- i 30-latków W Warszawie trwa miejska rewolucja zainicjowana przez pokolenie 20- i 30-latków. Co rusz słyszy się o nowych klubokawiarniach, ulicznych targach z żywnością, sąsiedzkich wyprzedażach i grupach skupionych wokół lokalnych spraw i problemów. Wszystko po to, by przywrócić warszawiakom miejską przestrzeń zawłaszczoną przez banki i salony sieci telefonii komórkowych oraz skłonić ich do bycia ze sobą i współdziałania. To wszystko dzieje się w mieście, o którego mieszkańcach jeszcze niedawno mawiano, że funkcjonują wyłącznie na trasie dom – praca – dom, a relacje sąsiedzkie ograniczają, w najlepszym wypadku, do cichego „dzień dobry” rzucanego w biegu na klatce schodowej. Skąd ta zmiana? – Myślę, że warszawiacy są już po prostu zmęczeni ciągłą gonitwą za pieniądzem. Stąd biorą się niezależne inicjatywy. To ludzie, którzy nie chcą już pracować w korporacjach – mówi Krzysztof Cybruch, pomysłodawca i organizator Targu Śniadaniowego, cyklicznej imprezy odbywającej się od 27 kwietnia w każdą sobotę na Żoliborzu, na rogu al. Wojska Polskiego i Śmiałej. Śniadanie na Żoliborzu – Pomysł narodził się na początku roku, podczas spotkania z kilkorgiem znajomych mieszkających na Żoliborzu. Większość z nich to ludzie, którzy prowadzą tutaj swoje restauracje, butiki lub po prostu chcą coś robić. Chodziło nam o to, żeby w końcu coś się zaczęło dziać. Nasze myśli krążyły wokół Żoliborza południowego – miejsca, które w zasadzie do końca kwietnia pozostawało puste. Postanowiliśmy więc zaopiekować się nim i stworzyć coś, co je ożywi i ściągnie do niego ludzi – dodaje. Targ Śniadaniowy to pomysł nowatorski, którego głównym założeniem jest integracja lokalnej społeczności oraz promocja zdrowego sposobu odżywiania. Wyjątkowość targu polega na tym, że zakupione produkty można zjeść na miejscu na świeżym powietrzu. Oferta jest naprawdę szeroka. Chętni mogą tu kupić i zjeść tradycyjne specjały kuchni polskiej: chleby, wędliny, kiełbasy, sery, konfitury, a także różnego rodzaju ciasta, lody i napoje. – Chcieliśmy stworzyć miejsce z dobrą energią, gdzie tworzą się sympatyczne relacje sąsiedzkie i nie tylko. Taki nowy pomysł na sobotę – mówi pan Krzysztof. Wszystko wskazuje na to, że organizatorzy swój cel osiągnęli. Targ od początku cieszy się popularnością wśród mieszkańców Żoliborza, którzy co sobota tłumnie odwiedzają plac przy al. Wojska Polskiego. Zainteresowanie bywa tak duże, że klienci zmuszeni są wręcz do przeciskania się między stoiskami. Tłoczno bywa także przy stołach, dlatego co przezorniejsi przynoszą ze sobą koce, które rozkładają na trawie. – Dzięki takim wydarzeniom jak Targ Śniadaniowy kupuję zupełnie inne produkty od tych, które na co dzień oferują mi okoliczne sklepy. Cieszę się też, że mogę tutaj poznać moich sąsiadów, którzy – podobnie jak ja – lubią spędzać sobotnie przedpołudnie w swobodnej i nieśpiesznej atmosferze – mówi Katarzyna Witkowska-Pertkiewicz, mieszkanka Żoliborza. Ogromną zaletą targu – jak podkreślają osoby go odwiedzające – jest to, że organizatorzy pomyśleli także o dzieciach. Współpracująca z organizatorami fundacja Mother Power co sobota dostarcza miniplac zabaw, a także zapewnia obecność dietetyków i fizjoterapeutów. Z myślą o dzieciach funkcjonuje również naleśnikarnia Baby Bistro. Zdaniem Krzysztofa Cybrucha sukces Targu oraz innych miejskich akcji polega na tym, że wychodzą one naprzeciw mieszkańcom, oferując alternatywną formę spędzania wolnego czasu: – Warszawiacy potrzebują inicjatyw związanych ze zdrowiem i z odświeżeniem sposobu życia. Widać to było podczas drugiej edycji targu, która odbyła się po majówce. Pogoda była fatalna. Padał deszcz, a mimo to ludzie nie ruszali się z miejsc. Co więcej, przychodzili kolejni. Początkiem dla wielu inicjatyw bywa często ciekawość, a później fascynacja okolicą i jej historią. Tak było m.in. w przypadku Cezarego Polaka, który na początku roku otworzył klubokawiarnię Kicia Kocia dedykowaną Mironowi Białoszewskiemu i Grochowowi. Mieści się ona przy ul. Garibaldiego, nieopodal ronda Wiatraczna, w budynku starej kotłowni. Lokal wziął nazwę od muzy Białoszewskiego, czyli Haliny Oberländer, tytułowej bohaterki słynnego kabaretu Kicia Kocia. –To, co niesamowite w Grochowie, to jego charakter, który nie poddaje się tej wielkiej Warszawie i ciągle zachowuje klimat przedmieścia. Do dziś przy Grochowskiej stoi kamienica, w której podwórku znajduje się kurnik. Gołębniki także nie są rzadkością. Myślę,
Tagi:
Wiktor Raczkowski