Ile jest warte życie niedźwiadka

Ile jest warte życie niedźwiadka

Zdaniem pracowników Tatrzańskiego Parku Narodowego to ludzie bardziej zagrażają zwierzętom w górach niż zwierzęta ludziom. Jolanta i Michał od ponad trzech lat byli małżeństwem. Michał, lat 30. Zawód wyuczony: piekarz. Wykonywany: stolarz w fabryce mebli. O sześć lat młodsza Jolanta skończyła ogólniak i była sekretarką w zakładzie meblarskim. W tej samej firmie pracował ich kolega Daniel, tapicer, żonaty z Beatą. Daniel i Beata mieli odwiedzić Tatry pierwszy raz w życiu. Cała czwórka do Zakopanego przyjechała w sobotę 20 października 2007 r. z Lubawy i jej okolic w województwie warmińsko-mazurskim. W niedzielę wstali za późno, żeby zdążyć się wspiąć wysoko. Spadł świeży śnieg, wyszli dopiero po godzinie 11 w Dolinę Kościeliską. Postanowili wracać żółtym szlakiem przez Iwaniacką Przełęcz i dalej Doliną Chochołowską. I właśnie schodząc z przełęczy, spotkali niedźwiadka. Szedł powoli z naprzeciwka. Później mówili prokuratorowi, że Michał pierwszy zauważył zwierzę. Krzyknął do pozostałych, czy widzieli kiedyś niedźwiedzia. Bo jeśli nie, to mają okazję. Nie uciekali, bo – jak twierdzili – zwierzę przypuściło na nich atak i nie było już czasu na odwrót. Relacja Michała: – Zauważyliśmy, że na szlaku znajduje się niedźwiedź ważący według mnie ok. 100 kg. Za nami szła para nieznajomych osób. Było nas wtedy łącznie sześcioro. Trzy kobiety i trzech mężczyzn. Stałem pierwszy na drodze tego misia. Kiedy podszedł do mnie, zaczął warczeć i stawać na dwóch łapach. Relacja Jolanty: – Postanowiliśmy rzucić mu jedzenie, sądząc, że zje i odejdzie od nas. Relacja Beaty: – Misiek rzucił się na Michała. On jakoś się schylił, a misiek przeleciał przez niego. Michał powiedział, że musimy go przytopić, bo nie damy rady się od niego uwolnić. Relacja Daniela: – Byłem pierwszy raz w górach. Nie wiedziałem nawet, jak nazywa się szlak, którym szliśmy. Nie pamiętam, czy ja, czy moja żona zaczęła rzucać bułki, które mieliśmy ze sobą. Chwyciliśmy miśka, zsunęliśmy się do potoku. We trójkę, bez Beaty, zaczęliśmy trzymać łeb niedźwiedzia pod wodą. Jak niedźwiedź przestał się ruszać, to go puściliśmy. Michał wtedy wziął kamień i chyba trzy razy uderzył tego niedźwiedzia w głowę. Para, która szła za nimi, to Marta (21 lat) i Mirosław (24 lata) spod Tarnowa. Mimo nawoływań Michała i Jolanty nie pomogli topić niedźwiadka. Relacja Mirosława: – Widziałem, jak we troje kolanami dociskali go do podłoża, a pysk trzymali mu w wodzie. Dziewczyna krzyczała, żeby nie puszczać go przez 15 minut. Po chwili niedźwiadek przestał się ruszać. Nie chciałem się w to angażować. Zabroniłem też Marcie. Sumienie mi nie pozwalało, aby trzymać niedźwiadka i go topić. Relacja Michała: – Kiedy już było po wszystkim, krzyczałem, byśmy uciekali, gdyż w pobliżu może być jeszcze dorosły niedźwiedź. Daniel w trakcie ucieczki zrobił zdjęcie nieżyjącemu już niedźwiadkowi. Z prokuratorskiego śledztwa wynika, że zaraz po utopieniu zwierzęcia turyści byli dumni, że dali radę dzikiemu drapieżnikowi. W notatce służbowej zakopiański policjant napisał: „W rozmowie telefonicznej opowiadali o zajściu i oczekiwali honorarium za wywiad i zdjęcia, jakie posiadają. Ponadto jeden z rozmówców powiedział, że jest lepszy od Pudzianowskiego, ponieważ sam załatwił niedźwiedzia”. W dyżurce Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego zanotowano: „O godzinie 20.40 zadzwoniła kobieta, która brała udział w zabiciu niedźwiedzia, z pytaniem, czy ratownicy ostrzegli turystów o tym, że może się tam znajdować jeszcze matka niedźwiadka. Turystka w trakcie rozmowy wyrażała wielką satysfakcję z udziału w zabiciu niedźwiedzia”. Podobne wrażenie odniósł Sylweriusz Kosiński, wicedyrektor zakopiańskiego szpitala, kiedy Jola i Michał przyjechali wprost z góry na opatrzenie ran. – Twierdzili, że to niedźwiedź ich zaatakował, ale obrażenia wcale nie wskazywały, by bronili się przed groźnym napastnikiem. Na ciele nie nosili żadnych wyraźnych śladów zębów czy pazurów. Kobieta miała starty opuszek palca, a mężczyzna obtarcia na przedramionach i udach. To niezbyt groźne obrażenia. Zachowanie turystów nie kwalifikowało się jako obrona konieczna przed groźnym drapieżnikiem. Mały niedźwiadek nie mógł im wyrządzić wielkiej krzywdy – opowiadał mi kilka dni po zdarzeniu doktor Kosiński. Taką opinię wydał też biegły sądowy powołany przez prokuraturę: „Atak niedźwiedzia spowodowałby rozleglejsze zranienia”. Sami turyści byli zdziwieni reakcjami ludzi w Zakopanem, którym opowiedzieli

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 51/2020

Kategorie: Kraj