Ważne było, że coś się zaczyna…, czyli Zubrzycki kontra IPN
„Było to majowe popołudnie. Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy do drzwi mych zapukał mężczyzna średniego wzrostu o falujących włosach wymykających się ze studenckiej czapki, oczy jego chabrowe do dziś dnia są w mej pamięci” – tak wspominała po wojnie swoje pierwsze spotkanie z Franciszkiem Zubrzyckim piotrkowianka Józefa Kudyniuk. „Dekomunizacja” dokonywana przez IPN dotknęła i jego – dowódcę pierwszego oddziału Gwardii Ludowej, który przed wyruszeniem w piotrkowskie lasy zawitał właśnie do mieszkania Kudyniukowej i jej męża, Aleksego. Bywał tam później wielokrotnie.
Kudyniowie i pierwsze spotkanie z „Małym Frankiem”
Małżeństwo Kudyniuk mieszkało podczas II wojny światowej w Piotrkowie przy ul. Sulejowskiej. On był działaczem PPR, ona – jak sama mówiła – pełniła funkcję sanitariuszki i łączniczki GL.
Po wojnie Kudyniukowie na kilku kartkach papieru spisali wspomnienia o swoich losach, o „Małym Franku” i Gwardii Ludowej. Wspomnienia, datowane na 1952 i 1958 r., stanowią cenne źródło historyczne. Pisali to, co widzieli i wiedzieli – od partyzantów goszczących w ich mieszkaniu. Informacje dostawali na gorąco, od rannych, potrzebujących pomocy gwardzistów, którzy mówili im o planach i czynach, licznych udanych działaniach dywersyjnych przeciwko Niemcom, ale także o porażkach i błędach. Kudyniukowie podają dużo nieznanych faktów z życia pierwszego oddziału GL. Wspomnienia te zadają kłam temu, co dziś głosi IPN, który do niedawna forsował jeszcze tezę, że odział „Małego Franka” nie wykonał żadnej akcji przeciwko Niemcom. Było wprost przeciwnie, Kudyniukowie mówią o wielu akcjach dywersyjnych i poświęceniu.
Był 15 maja 1942 r. – Czy tu mieszka Kudyniuk? – zapytał Zubrzycki. Otrzymał od kobiety potwierdzenie. – Czy tu jest obecny „Andrzej”? – pytał dalej. Znów otrzymał odpowiedź twierdzącą. „Andrzejem” był Feliks Papliński – jeden z trzech skoczków zrzuconych w styczniu tamtego roku celem stworzenia w piotrkowskim struktur PPR i podłoża pod partyzantkę GL. Wizyta Zubrzyckiego stanowiła kolejny etap.
Zaczęło się niefortunnie. W lasach nieopodal Uszczyna kilkuosobowy oddział GL został zatrzymany przez czterech granatowych policjantów. Zubrzycki próbował wyjaśnić policjantom, że nie są złodziejami, w tym jednak momencie komendant posterunku granatowej policji miał wskoczyć na pryzmę kamieni próbując wymierzyć karabinem w kierunku gwardzistów. Jeden z gwardzistów zastrzelił go. Trzej pozostali policjanci poddali się oddając broń, którą rozładowano z amunicji i… dano im z powrotem. Oddano na usilną prośbę granatowych policjantów, żalących się, że ich Niemcy wyślą do obozu za to, że zostawili broń.
W końcu maja 1942 r. gwardziści mieli za zadanie skonfiskować pieniądze folwarcznej drożdżowni w Woli Krzysztoporskiej. Gdy o 2 w nocy szli przez należące do majątku pole koniczyny, zostali nagle zatrzymani przez stróża. Mimo tłumaczeń, że nie przyszli kraść, uderzył on jednego z gwardzistów kijem i zaczął głośno krzyczeć, czym zaalarmował całą wieś. Gwardziści zastrzelili go. Musieli jednak zaprzestać akcji, bo zaalarmowani chłopi zaczęli biec w ich kierunku z kijami w rękach. Gdy gwardziści wycofywali się w kierunku lasu, chłop jadący konno dogonił ich. Wtedy Zubrzycki ponoć zatrzymał jeźdźca każąc mu wrócić i powiedzieć goniącym ludziom, że są gwardzistami, czyli polskim wojskiem, a nie złodziejami. – Mamy broń i możemy jej użyć, jeśli chłopi nie zaprzestaną pogoni! – mówił. Chłopi przestali ich gonić.
Oprócz poznawania pobliskich lasów i pól od strony praktycznej, pod koniec maja Zubrzycki i przybyły z nim Niemir Bieliński studiowali w mieszkaniu Kudyniuków mapy terenowe. Mieli też kilka książek o walkach ulicznych i partyzanckich – wspominał Aleksy Kudyniuk. Gwardziści podczas swej pierwszej wizyty w piotrkowskim rozkręcali pod kierunkiem Zubrzyckiego szyny pod Rozprzą i Tomaszowem Mazowieckim – jak pisał Ryszard Nazarewicz (Kudyniukowie o tym nie wspominają). Na początku czerwca „Mały Franek” i Bieliński wyjechali do Warszawy po dalsze instrukcje.
W poszukiwaniu broni
Kilka dni później gwardziści ponownie zjawili się pod Piotrkowem. W dniu 9 czerwca, w ustalonym wcześniej miejscu w Piotrkowie zjawił się jeden z nich. Był to Józef Mrozek. Wyszli po niego Aleksy Kudyniuk i jego brat, Aleksander – również działacz PPR. Zobaczyli go na ul. Żeromskiego i szli z nim Przedborską do toru kolejki wąskotorowej i po tym torze na ul. Sulejowską. Mrozek zatrzymał się przy Sulejowskiej 41 i zapytał „przypadkowych towarzyszy spaceru” o Kudyniuka. Potem, po wypowiedzeniu hasła, Aleksy Kudyniuk wydał mu zakopaną w ogródku broń i amunicję, którą zostawili skoczkowie. – Celnie bijcie, aby żaden strzał nie chybił! – powiedział do odchodzącego partyzanta.
Poprzez falujące łany zbóż – jak wspominała Józefa Kudyniuk – Mrozek z otrzymana bronią i nabojami powędrował wprost do lasu pod Meszczami, gdzie stacjonował oddział partyzantów. Broń, którą otrzymali, nie wystarczyła, by uzbroić cały, liczący wówczas 16 ludzi, oddział. Stanowili go wyłącznie przybysze z Warszawy.
Jeszcze tego samego dnia postanowiono zrobić wypad na leśniczówkę w Meszczach. Celem było zabranie broni, pieniędzy i map lasów piotrkowskich. Przed akcją gwardziści poprzecinali przewody telefoniczne. Zamieszkałych w leśniczówce „spędzono” w jedno miejsce, a potem zabrano się do otwarcia kasy. Niemiec „nadzorca” zaczął wtedy uciekać – został postrzelony w pachwinę. Leśniczy Jeremi Kozłowski – zakonspirowany członek AK (o czym gwardziści nie mieli prawa wiedzieć) – widząc, że to nie żart, otworzył kasę i wydał im pieniądze. Było tego 5 tys. zł. Zabrano także mapy, 2 dubeltówki i amunicję. Poproszona o prowiant żona leśniczego, ponoć bez oporu, dała boczku i chleba. Gwardziści udali się z powrotem do lasu.
Polichno
Następnego dnia oddział „Małego Franka” podzielił się na dwie grupy. Jedna, z Marcelim Rostkowskim na czele, udała się w kierunku Moszczenicy rozkręcać szyny. Druga grupa gwardzistów, z Zubrzyckim na czele, miała następnej nocy rozprawić się we wsi Polichno z kolonistami niemieckimi, którzy prześladowali polską ludność – jak zakomunikował Kudyniukom Bieliński, który był w grupie Rostkowskiego. Po kilku dniach zjawił się on u Kudyniuków z wiadomością, że 10 czerwca grupa Zubrzyckiego stoczyła walkę z hitlerowcami w okolicy wsi Polichno. Powiedział też, że „Mały Franek” został ranny w plecy i musiał wyjechać do Warszawy, a Józef Mrozek i trzech młodych gwardzistów zostało zabitych. Mrozek jednak żył – ranny, znaleziony został na drugi dzień przez gestapo.
O potyczce pod Polichnem wspominał w 1951 r. przesłuchiwany Hermann Altmann – szef gestapo w Piotrkowie. Altmann potwierdził straty odniesione przez hitlerowców w walce z gwardzistami: „Dnia 9 czerwca 1942 roku napadła na nadleśnictwo Meszcze komunistyczna grupa partyzantów. Zaraz potem piotrkowska żandarmeria następnego dnia wysłała patrol w otaczające lasy, w którym i ja brałem udział. Natknęliśmy się wówczas w lesie na część grupy partyzanckiej. Doszło do strzelaniny, w czasie której trzech partyzantów straciło życie. Również został zabity mój tłumacz, ja otrzymałem postrzał”.
Akcje dywersyjne i aresztowania
Pod koniec czerwca 1942 r. do Kudyniuków ponownie zawitał „Mały Franek”. Miał jeszcze ranę niezagojoną po potyczce pod Polichnem.
„(…) nie przyznał się, iż jest ranny i położył się na spoczynek. W nocy leżał na brzuchu i w gorączce wygadywał. Zbudziłam jednak się i zapytałam co mu jest? Odpowiedział, że drobnostka. Zobaczyłam jednak, że jest ranny w okolicy nerki lewej, rana ropiała” – wspominała Józefa Kudyniuk.
Zubrzycki przywiózł ze sobą dwa kompasy i mapy zdobyte w Meszczach, oddając to wszystko na przechowanie Aleksandrowi Kudyniukowi. Umieszczono go na ul. Rzeźniczej w Piotrkowie, w mieszkaniu Gruszczyńskiego (członka PPR).
Na początku lipca 1942 r. oddział GL pod dowództwem „Małego Franka” składał się już w dużej części z miejscowych gwardzistów – był też jeniec radziecki, który przyjechał z Warszawy (Nazarewicz podaje stan ogólny oddziału na 25 partyzantów). Oddział ten dokonał na terenie powiatu piotrkowskiego kilku akcji dywersyjnych, jak zabranie pasów transmisyjnych w tartaku w Lubieniu, spalenie tartaku we wsi Kłudzice, spalenie stert ze zbożem w majątkach Milejów i Bujny czy spalenie młyna należącego do Niemca Nejmana (Neumanna) na rzece Luciąża pomiędzy Kłudzicami a Przygłowem. Jak wspominał Aleksy Kudyniuk, Józef Majchrzak przynosił partyzantom pieniądze i kilka pudełek trutek w ampułkach, w których to były bakterie różnych chorób jak tyfus, cholera, dżuma, trutki do trucia koni i bydła, które gwardziści rozrzucali po koloniach zamieszkałych przez ludność niemiecką. Był to okres, w którym miejscowa ludność, mimo wielkiego strachu, zaczęła nieśmiało wspomagać partyzantów, a także do nich wstępować.
6 sierpnia 1942 r. miało dojść w Tomaszowie do koncentracji kilku grup GL. Przyjechał tam pociągiem także Zubrzycki. Gdy partyzanci wysiedli z pociągu, blisko dworca pojawiły się samochody z hitlerowcami. Doszło do nierównej walki. Zabitych i rannych zostało wielu gwardzistów. Ranny „Mały Franek” został aresztowany. Zginął próbując uciekać.
Wkrótce nastąpiła w Piotrkowie fala aresztowań członków PPR. U Kudyniuków gestapo pojawiło się rankiem 17 września. Przeżyli przesłuchanie i obozy koncentracyjne. Po wojnie znów zamieszkali razem na Sulejowskiej w Piotrkowie.
Losy Zubrzyckiego i kilkunastu młodych gwardzistów na ziemi piotrkowskiej dobiegły końca. Oddział działał w niezwykle trudnych warunkach, rzucony był na nieprzygotowane do działań partyzanckich podłoże, praktycznie pozbawiony broni. Zaliczał porażki, ale niewątpliwym sukcesem było to, że to oni zaczęli.
Doceniali to także późniejsi partyzanci. „W maju 1942 przynależność organizacyjna jego [Zubrzyckiego – przyp. red.] podwładnych nie miała dla mnie żadnego znaczenia. Ważne było i istotne tylko to, że coś się zaczyna” – pisał we wspomnieniach Edward Szuster, członek oddziału partyzanckiego „Burza” (dowodzonego przez dzisiejszego bohatera piotrkowskiej prawicy Stanisława Burzę-Karlińskiego), a potem żołnierz AK.
„Dekomunizacja” według IPN i Zubrzycki
Według IPN nazwisko Zubrzyckiego i jego pseudonim powinny zostać wymazane z przestrzeni publicznej jako „wypełniające normę art. 1 Ustawy o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego”.
Stanowisko to dyktowane jest pobudkami politycznymi. Nie jest ważne, co mówią źródła historyczne. Kilka lat temu na stronie IPN widniała krótka nota biograficzna „Małego Franka”, w której wiodącymi słowami były powtarzane w prawie co każdym zdaniu przymioty: „komunistyczny” i „stalinowski”. Jej autor stawiał tezę, że „w rzeczywistości oddział nie wykonał żadnych akcji przeciw Niemcom” (sic!). Co znaczące, notka ta zawierała kompromitujące IPN zdanie, iż „9 czerwca 1942 roku dokonano napadu na polską leśniczówkę w Mieszczanach” (sic!). Szkoda, że nikt z „badaczy” z IPN nie odkrył, że leśniczówki o takiej nazwie nigdy pod Piotrkowem nie było…
Ale to nie wszystko. Od kilku lat na stronie IPN wisi nowa, nieco dłuższa nota biograficzna „Małego Franka” i związane z nią kolejne niedbalstwo. Zawiera ona zdanie, jakoby „w lipcu 1943 r. Zubrzyckiego ogłoszono dowódcą w znacznym stopniu istniejącego tylko formalnie okręgu częstochowsko-piotrkowskiego GL”. Otóż „badacze” z IPN w tym przypadku bardzo przecenili możliwości Zubrzyckiego, uznając, że mógł działać jeszcze jedenaście miesięcy… po swojej śmierci! Czy przy takim niedbalstwie, przy takim podejściu do tematu, można sądy IPN brać na poważnie!?
Czarny PR względem Zubrzyckiego obecny jest także na profilu IPN na Facebooku. Po wyroku NSA z 7 grudnia 2018 r., w którym ten cofnął zmienione przez wojewodę mazowieckiego (z PiS) nazwy warszawskich ulic, IPN żalił się, że w stolicy nie będzie miała swojej ulicy Siedzikówna (sanitariuszka AK), a powróci tam ul. Małego Franka. Bardzo stronniczo zestawiono informacje o obu postaciach – przy Zubrzyckim umieszczono komiksowy „dymek” z krótkim tekstem, w którym podkreślono, że jego „największą akcją był napad rabunkowy na polską leśniczówkę”…
Samo sformułowanie „polska leśniczówka” jest kolejną manipulacją mającą oddział „Małego Franka” postawić w negatywnym świetle. Przypomnieć należy „badaczom” z IPN, że Polska w 1942 r. była pod okupacją niemiecką. Miała ona charakter rabunkowy, a w efekcie rozporządzenia Generalnego Gubernatora Hansa Franka lasy i przemysł drzewny zostały poddane pod zarząd niemiecki. Zrabowane przez oddział Zubrzyckiego z kasy w Meszczach pieniądze najpewniej złupiliby okupanci. Odwetu na GL za napad na leśniczówkę dokonało wszakże gestapo.
Co ciekawe, nie wszystkim z obozu PiS Zubrzycki „w przestrzeni publicznej” przeszkadzał. Sam prezydent Andrzej Duda w 2015 r. z uśmiechem zwiedzał w Darłowie legendarny kuter szkoleniowy „Franek Zubrzycki II”, robiąc sobie na tle kutra zdjęcia. Oczywiście IPN zaleciło „dekomunizację” kutra…
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy