Jesteśmy jedynym państwem Unii, które nie przyjęło Karty praw podstawowych. I nikomu na szczytach naszej władzy to nie przeszkadza – Nasze pierwsze pięciolecie w Unii Europejskiej należy chyba uznać za udane? – Zdecydowanie tak, wejście do Unii było jedyną możliwą drogą dla Polski. Korzyści są ewidentne, choć na razie jeszcze nieodczuwalne przez wszystkich obywateli. Ubolewam jednak nad tym, że pewne standardy europejskie nie mogą jak dotychczas zakorzenić się w naszym kraju. W dalszym ciągu, jeśli chodzi o sferę wolności i praw obywatelskich, jesteśmy daleko w tyle za państwami „starej” Unii. W Polsce panuje dramatyczna nietolerancja, ksenofobia, homofobia, wrogość (niejednokrotnie podsycana przez ludzi będących u władzy). Nie bez powodu Parlament Europejski w jednej ze swych rezolucji uznał Polskę za kraj ogarnięty takimi przywarami. – Kto jest za to szczególnie odpowiedzialny? – W największej mierze rządy PiS, zwłaszcza że nastąpił wtedy drastyczny kontrast w porównaniu z rządami lewicy, więc odczuliśmy to w spotęgowanej dawce. PO wizerunkowo chce się prezentować inaczej, ale w rzeczywistości jest ugrupowaniem liberalnym tylko w sferze ekonomicznej, natomiast w sferze światopoglądowej nie ustępuje konserwatyzmem Prawu i Sprawiedliwości. Nie dość, że za mało zaczerpnęliśmy z Unii, to stworzyliśmy wręcz bariery chroniące nas przed jej standardami. Cóż, podłoże nie bardzo sprzyja, rządzą partie konserwatywne, a i nasze społeczeństwo jest w sporej mierze zacofane. Niespełnione obietnice – O jakich barierach pani myśli? – W kampanii wyborczej w 2007 r. Donald Tusk obiecywał, że Polska przyjmie Kartę praw podstawowych, będącą dodatkowym protokołem do traktatu lizbońskiego. Kraje, które ratyfikowały traktat, włączyły do swego ustawodawstwa również Kartę praw podstawowych. My traktatu lizbońskiego nie ratyfikowaliśmy, a z Karty praw podstawowych premier zrezygnował na życzenie prezydenta Kaczyńskiego, który zapowiedział, że traktat ratyfikuje, jeśli Polska nie przyjmie Karty praw podstawowych. Prezydent, choć minęło już tyle czasu, nie dotrzymał obietnicy i nie ratyfikował traktatu lizbońskiego, nie mamy też Karty praw podstawowych. Handel dokonany przez premiera – odrzucamy Kartę praw podstawowych przybliżającą standardy europejskie do świadomości społecznej i będącą ich gwarantem, a w zamian za to ratyfikujemy traktat lizboński – okazał się niewypałem. – Może więc warto przypominać prezydentowi o niedotrzymanej obietnicy? – Sojusz Lewicy Demokratycznej nieustannie przypomina i apeluje do prezydenta o ratyfikowanie traktatu. Premier też powinien wykazać tu aktywność, bo formalnie to jemu prezydent złożył tę obietnicę – jednak Donald Tusk jako szef partii równie konserwatywnej światopoglądowo jak PiS nie wspomina o tym prezydentowi. – Czy przyjęcie takiego czy innego dokumentu unijnego może realnie wpłynąć na nasze poglądy? – Wprowadzenie do naszego porządku Karty praw podstawowych oswoiłoby Polaków ze standardami panującymi w cywilizowanych społeczeństwach demokratycznych. Potem może przyswoilibyśmy sobie te normy, a kiedyś nawet – głośno marzę – dojrzeli do ich stosowania. Karta praw podstawowych jest gwarancją dla obywatela wobec państwa – jeśli ucierpi on z powodu nieprzestrzegania jej zapisów, może się domagać od państwa zadośćuczynienia. Jesteśmy jedynym członkiem UE, który nie przyjął Karty praw podstawowych, co pokazuje, jak bardzo odbiegamy od standardów unijnych. A skutki dobrze widać – Komisja Europejska właśnie pozwała Polskę do Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu za niewystarczające przepisy dotyczące równego traktowania kobiet i mężczyzn. Niestety, nasze społeczeństwo, hermetyczne, konserwatywne i rządzone przez konserwatystów, nie jest otwarte na poszerzanie zakresu praw. Deficyt w kryzysie – Nieprędko się to zmieni, bo konserwatywne partie jeszcze długo mogą rządzić w Polsce… – To znaczy, że pan nie wierzy w lewicę. Ale tendencja się odwraca i poparcie dla ugrupowań prawicowych zaczyna spadać, zwłaszcza że niewiele nam one pokazały, jeśli chodzi o budowanie nowoczesnego państwa i dobre rządzenie. Udało im się tylko doprowadzić do nasilenia konserwatyzmu w sprawach światopoglądowych. A przypominam, że mamy kryzys. – Rząd, wedle swej własnej opinii, radzi sobie z nim dobrze. – To prawda, samopoczucie rządu cały czas jest bardzo dobre. Do tego stopnia, że budżet państwa został zbudowany na założeniach nieuwzględniających ewentualności nadejścia kryzysu. Później minister finansów mówił, że gdy kryzys się pojawi, to w połowie roku budżet trzeba będzie zmodyfikować. Na razie jakoś o tym nie słychać, mimo że Komisja Europejska chce wdrożyć
Tagi:
Andrzej Dryszel