Co roku tonie kilkuset Polaków. Co zrobić, żeby woda przestała nas zabijać To nie statystyki wojenne. Na świecie rocznie w wyniku utonięć życie traci ok. 250 tys. osób! Dla wielu woda to albo nieznany, albo niedoceniany przeciwnik. Nawet najmniejszy objaw lekceważenia tego żywiołu może się skończyć tragicznie. W Europie, poza Grecją, obserwujemy spadek liczby utonięć. Niestety, Polska również nie ma powodów do dumy, niemal każdego dnia tonie co najmniej jedna osoba. Dzieje się tak od lat. Od lat też w ciągu kilku letnich miesięcy zastanawiamy się, co zrobić, by w końcu takich tragicznych informacji było mniej. W 2022 r. w naszych akwenach, do których wchodzimy tak naprawdę przez krótszą część roku, utonęło 419 osób. W tym może być jeszcze gorzej. Wszak wrzesień sprzyjał wodnemu relaksowi, a i w październiku trafiają się dogodne warunki. Jak wynika z badań Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny, ryzyko utonięcia w Polsce jest dwukrotnie wyższe niż średnio we wszystkich krajach UE. Bałtycka pseudoriwiera i śródlądowe tragedie Polska to teoretycznie kraj, którego klimat nie stwarza wielu okazji do spędzania czasu w ciepłych morskich czy śródlądowych wodach. Mimo to latem, w ciągu dwóch, trzech miesięcy, na nadbałtyckich plażach, na pojezierzach i nad rzekami spotykamy tysiące zwolenników kąpieli. Temperatura wody rzadko przekraczająca 20 st., sztormy, wysokie fale, niestabilne dno lub trudne do przewidzenia prądy – to nasze stałe „atrakcje”. Świnoujście, Władysławowo czy miejscowości nad jeziorami nawet w dobie zmian klimatycznych znacznie ustępują południu Europy. Mimo szerokich, piaszczystych plaż nigdy nie będzie u nas bałtyckiej riwiery na wzór Lazurowego Wybrzeża. Niestety, wielu z nas nie ma świadomości, że w wodzie zimnej, mniej zasolonej i często niespokojnej znacznie trudniej pływać czy nawet się utrzymać. Ale to nie Bałtyk i jego mało przyjazne wody plasują Polskę na czołowych miejscach list utonięć. Od lat statystyki Komendy Głównej Policji pokazują, że najwięcej Polaków topi się w wodach śródlądowych – w jeziorach na pojezierzach oraz w rzekach na terenie całego kraju. O ile nad morzem w sezonie możemy liczyć na ratowników, o tyle nad jeziorami, a tym bardziej w rzekach, jesteśmy skazani na siebie – na nasze umiejętności i zimną krew. A tych dramatycznie brakuje. Kto ginie w naszych wodach? Najczęściej są to osoby, które uważały, że potrafią pływać, takie, które przeceniły swoje siły. W Polsce często toną też osoby, które zamiast szacunku wobec żywiołu odczuwają w wodzie strach czy wręcz panikę. Niestety, „polską specjalnością” są utonięcia użytkowników kajaków, łódek czy motorówek. Dzieje się tak mimo coraz większej świadomości, że pływając w kapoku, zwiększamy swoje szanse na uratowanie życia. Najczęściej toną mężczyźni z wykształceniem zawodowym, w wieku od 45 do 59 lat. Najwięcej osób topi się u nas w jeziorach (w 2022 r. – 105 przypadków) i rzekach. Najczęstsze okoliczności zatonięcia to kąpiel w miejscu niestrzeżonym, lecz niezabronionym. W 2022 r. 107 osób przed utonięciem spożywało alkohol. To również nasza „narodowa specjalność”. Nauka, konsekwencja, egzekwowanie O tym, że Polacy nie umieją pływać, trąbimy od lat. Co roku pojawiają się ambitne plany, co zrobić, by w końcu przezwyciężyć pływacką niemoc rodaków. Mamy problem nie tylko z pływaniem. Wielu z nas (niestety, nie ma statystyk ilu) nie potrafi nawet przez kilka sekund utrzymać się na powierzchni wody! Od lat słyszymy, a głosy te padają pod adresem wszystkich rządów, że jedynie solidna nauka pływania w szkołach może odwrócić tragiczny trend. Można odnieść wrażenie, że wołanie WOPR o wprowadzenie obowiązkowej nauki pływania w polskich szkołach to bicie głową w mur. Czy za ministra Czarnka, który zapowiedział niedawno wprowadzenie obowiązkowej nauki pływania we wszystkich podstawówkach, coś się zmieni? Warto dodać, że kurs kończyłby się uzyskaniem karty pływackiej. Na papierze wygląda to całkiem nieźle. Możemy mieć jednak sporo uzasadnionych wątpliwości, czy minister nie porzuci tematu nauki pływania na rzecz innych swoich „priorytetów”. Wygląda na to, że Przemysław Czarnek popełnia podobny błąd jak jego poprzednicy – pływanie miałoby bowiem formułę zajęć fakultatywnych, przynajmniej na początku. A pożądaną, idealną wręcz sytuacją byłby obowiązek posiadania karty pływackiej. Karty, którą można by traktować jak prawo jazdy. „Obserwujemy, że kiedy organizowaliśmy tzw. pogadanki dla turystów nad morzem,