Nadzieja jest także wynikiem woli. A wolę uruchamia się z wiekiem Ewa Woydyłło-Osiatyńska – psycholożka i terapeutka uzależnień Kojarzy mi się pani z nadzieją. – To akurat słuszne. Bo nadzieja to jest jakaś funkcja, rezultat zaufania, a raczej ufności – w życie, świat, los… Niech pani zobaczy, jakie dzieci są ufne. Im szybko obsychają łzy. Przy czym ufność to niekoniecznie wiara, że będzie lepiej. Ufność to stan emocjonalny, który oznacza, że zawsze jest dobrze. I nie jest kwestią przypadku, że jedni to mają, a drudzy nie. To znaczy? – Można żyć w świecie ufności albo nie. Jest to sprawa trochę wychowania i trochę przyzwyczajenia. I można nasiąknąć takim światem ufności – niektórzy szybko osuszają łzy. A przecież pojawiają się one najpierw, gdy jesteśmy małymi dziećmi, jako główny komunikat do świata. Wyrażają niezgodę? – Tak, bo czegoś nam brakuje albo w czymś nam niewygodnie, albo coś nas boli. I jeżeli mamy dobrą, ciepłą opiekę, kogoś, kto nas wysłucha i nie zostawi, odnajdziemy się w świecie ufności i będziemy się go trzymali. To nie musi być zresztą matka, wystarczy np. troskliwa opiekunka. Nie chodzi o kogoś, kto nas mocno pokocha? – Wcale nie, macierzyństwo jako symbol miłości jest przeceniane. Wystarczy, że taki ktoś będzie w stosunku do nas uważny. A doświadczenie życiowe? – Jak najbardziej. Ale ufność jest wynikiem złożonego równania, którego wynik jest dodatni. Polega to na tym, że człowiek niezależnie od tego, w jakich warunkach się urodził i wychował, niezależnie od tego, kim jest, buduje w sobie ten kościec ufności. Jest ufny pomimo. Ma pani na myśli optymistów? – Nie, można być pesymistą, myśleć: nie uda mi się, jak ja brzydko wyglądam, mam takie okropne zęby – ale jednocześnie nie skakać z tego powodu z okna, nawet nie pomyśleć o tym. Ufność to jest wektor życia. Bo gdy jej całkiem nie ma, popadamy w depresję – powoli wycofujemy się z życia albo gwałtownie kończymy ze sobą. Do czego więc doszłyśmy w naszych rozważaniach? – Że nadzieja wynika z ufności. Wiele osób ma ją naturalnie, pod warunkiem że były otoczone uwagą w dzieciństwie. Ale wynika także z doświadczeń, które mnie podtrzymują na duchu. I one dają mi tak naprawdę motywację do trwania! Łatwo tak mówić, kiedy jest się człowiekiem sukcesu. A co ma powiedzieć ktoś, kto teraz stracił jedyną pracę? – Utrata czegokolwiek wiąże się z poczuciem smutku, trzeba więc coś z tym zrobić, pozwolić tym emocjom się wylać. Każdy ma na to swoje sposoby – jedni będą płakać, drudzy opowiadać bliskim, jak im źle. Jednym słowem, trzeba przez tę żałobę po stracie jakoś przejść. Są osoby, które zareagują agresją, złością, to także prawidłowa odpowiedź psychiki na sytuację, vide protest przedsiębiorców, do którego niedawno doszło w Warszawie. Ale to nic nie dało. Do tego minister Szumowski mówi, że epidemia koronawirusa potrwa ze dwa lata, a na pewno rok. Skąd ludzie mają wziąć siły, aby mieć nadzieję, że będzie dobrze, skoro jeszcze tak długo ma być źle? – Można nie wziąć tych sił, to wtedy, proszę, skacz z okna i skończ z tym wszystkim. Ale jak się chce, można pomyśleć, co robić dalej, ma się przecież płaty czołowe i szare komórki. Warto się przyjrzeć swoim dobrym stronom, które być może zostały zaniedbane. Bo stała praca i stałe dochody wcale nie oznaczają, że człowiek jest szczęśliwy. – Oczywiście, obecna sytuacja może być niepowtarzalną okazją do poznania siebie. Kryzys, w jakim się znaleźliśmy, to bowiem nie tylko utrata siebie znanego, ale też możliwość odnalezienia się w inny sposób. Trzeba się zastanowić, w czym jesteśmy dobrzy, i poszukać płatnego zajęcia w tym kierunku. Paradoksalnie może się okazać, że w nowej pracy poczujemy się szczęśliwsi, bo bardziej ją polubimy. A jeśli ktoś nie potrafi spojrzeć na siebie inaczej, pewnie warto poszukać specjalisty – psychologa, terapeuty, coacha? – Na pewno tak, tym bardziej że pojawiło się tyle platform internetowych, gdzie można znaleźć tego typu pomoc za darmo! Tak że nic, tylko usiąść i zacząć działać, pomyśleć: co teraz mogę zrobić, aby przejść przez ten kryzys suchą stopą. Co mogę zrobić, aby sobie pomóc. I sięgamy