Dlaczego w czasach pandemii ludzie polecają sobie książki o zarazie? Chorym nie zostawia się w szpitalu zestawu nowel o dolegliwościach, a nastolatkom na granicy załamania nerwowego – dziesięciu najfajniejszych książek o samobójstwie. I tak wszyscy czujemy się jak w apokaliptycznym filmie, którego nie chcemy oglądać. Nie jest wcale „jak na wakacjach” i wcale nie pisze się dobrze. Przez większość czasu czuję się jak Gustaw Holoubek w filmie „Pętla” Wojciecha Jerzego Hasa. Kiedy grany przez niego alkoholik Kuba Kowalski postanawia przestać pić, rozdzwaniają się telefony w stylu: „Stary, podobno już nie pijesz, gratulacje”. Po którymś telefonie presję można już rozładować tylko w jeden sposób. Kochani przyjaciele, którzy od ósmej rano dzwonią z pytaniem, czy dobrze się czuję i jak reaguję na pandemię, sprawiają, że już w południe muszę wrzucić coś przeciwlękowego, bo mocno trzęsą mi się ręce, a serce wykonuje dodatkowe skurcze: pach-pach. A potem nieznośnie zaczyna boleć mnie głowa. Mój wydawca zaleca higienę: „Agnieszko, sprawdzaj informacje tylko dwa razy dziennie, inaczej twoje problemy staną się naprawdę duże” (za późno!). W internecie krąży taki stary film o bakteriach. Jaskrawy kolorek pokazuje, jak przenoszą się w przedszkolu: wędrują po klockach, książkach, miśkach, talerzach, lizakach przekazywanych sobie z ust do ust. Śledzę w ten sposób historię szarej renety, którą przyniosłam dziś z warzywniaka. Szara reneto, ty dziwko, na ile macanek musiałaś się zgodzić, zanim dotarłaś na mój talerz? Nie da się już niewinnie spojrzeć na owoc. SMS-em przyszła dziś do mnie reprodukcja „Ostatniej Wieczerzy” Leonarda da Vinci przerobiona w sposób pandemiczny – przy słynnym stole jest pusto, na obrazie widać tylko okna i pozostawione nakrycie. „Narodziny Wenus” bez Wenus to też nie to samo. Na trawniku leży absurdalna łysa muszelka. Wenus ogląda pewnie Netflixa pod pierzyną albo nadaje na żywo z pustego Lidla: „Hey fellows, ale #miazga #dystopia, #konieckapitalizmu”. No nic, „ha, ha”, myślę i próbuję czymś zająć głowę. Zaraz jednak przychodzą do niej inne skarby kultury – np. wiersze o zarazie. Wiadomo! Jak trwoga, to do poetów! Kiedy stajemy oko w oko ze strachem, zaraz sięgamy do Horacego i Owidiusza. Nieoczekiwanie w sukurs przychodzi jednak Brodski: „Nie wychodź dziś z pokoju, nie popełniaj pomyłki. / I tak na co ci słońce, skoro palisz bez filtra? / Za drzwiami wszystko bez sensu, a zwłaszcza okrzyk szczęścia. / Tylko do ubikacji – i zaraz wróć koniecznie. / O, nie opuszczaj pokoju, nie wołaj taksówkarza / dlatego, że przestrzeń zrobiona jest z korytarza / i kończy się licznikiem. A jeśli nawet kochana / podejdzie na kolanach, wygoń bez rozbierania. / Nie wychodź dziś z pokoju. Rozgłoś, że cię zawiało (…)”. Pamiętam sprzed kilkunastu lat pewien wczesny obiad, który jadłyśmy z koleżankami pisarkami we wrocławskim Rynku. Wszystkie trzy miałyśmy zero na koncie, wyjątkowo zamówiłyśmy coś ekstra i rozprawiałyśmy o taniźnie. Ja polecałam do codziennej konsumpcji razowy makaron z razowym chlebem, a wszystko to wymaczane w maśle i przysmażone na patelni. Moja potrawa z miejsca wygrała jako najsmutniejszy i najobrzydliwszy zestaw węglowodanów ever. Miała jednak tę zaletę, że była szybka w przygotowaniu, supersycąca i tania. Rozstałyśmy się w poczuciu solidarności. Jedna z koleżanek wróciła do redakcji „Odry”, druga – do Warszawy. Kiedy zadzwoniłam po kilku dniach, odezwała się słabym głosem człowieka kultury: „Taak?”. „A co ty biedna taka?”, zapytałam. Ona na to, że właśnie czyta Houellebecqa (nie uchodził jeszcze wtedy w Polsce za reakcjonistę), jednocześnie ogląda „Plac Zbawiciela”, słucha „Requiem” Mozarta i czuje, że robi się bardzo smutna. Podobno wychowane na popkulturowych dystopiach pokolenie dzisiejszych 40-latków w warunkach pandemii naprawdę dobrze się bawi. A jeśli w drugiej połowie życia człowiek staje przed zadaniem „adaptacji do świata wewnętrznego”, ma ku temu wyjątkową okazję – izolacja sprzyja refleksji. Chociaż? Wait. W społecznościówkach ludzie zaczynają publikować reportaże ze sprzątania szuflad. Lub są pierwszymi osobami na Ziemi, które zrozumiały „Rok 1984” Orwella albo znalazły wreszcie remedium na wszystko (trzeba się przytulać). Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint