Weryfikacja

Weryfikacja

Nikt nie ustalał kryteriów, więc dochodziło do błędów i nieszczęść. Wielu ludzi być może skrzywdzono na całe życie, a kraj na tym stracił Wojciech Brochwicz, Piotr Niemczyk, Bartłomiej Sienkiewicz Wojciech Brochwicz (ur. 1960) – prawnik, urzędnik państwowy, pułkownik UOP, współtwórca jednostki GROM. Od 1990 r. w administracji państwowej. Zastępca dyrektora Zarządu Kontrwywiadu UOP. Obecnie prowadzi kancelarię adwokacką. Piotr Niemczyk (ur. 1962) – dziennikarz, polityk, urzędnik państwowy, od 1990 r. w UOP. Wykładowca na UW i w Collegium Civitas. Bartłomiej Sienkiewicz (ur. 1961) – historyk, publicysta, analityk polityczny, urzędnik państwowy, polityk. Dyrektor Biura Koordynacji i Prognoz UOP (1990-1991). Od 25 lutego 2013 r. minister spraw wewnętrznych i koordynator służb specjalnych. Jakimi kryteriami kierowaliście się, weryfikując funkcjonariuszy SB? WOJCIECH BROCHWICZ: Nikt nie ustalał żadnych kryteriów. To wszystko była wolna amerykanka, dlatego dochodziło do kompromitujących błędów oraz nieszczęść. Wielu ludziom być może uczyniono na całe życie krzywdę, a kraj na tym stracił. Cały pomysł z weryfikacją od początku wydawał mi się niepoważny. Dużo prościej i czytelniej z prawnego punktu widzenia byłoby rozwiązać SB, co też uczyniono, i otworzyć nabór do nowej służby. Bez tego cyrku. Przecież mieliśmy dostęp do pełnej wiedzy. Można było każdego z kandydatów zgłaszających się do służby sprawdzić, prześwietlić, wysłuchać, bez takiego dziwacznego i, powiedziałbym, dyskusyjnego z prawnego punktu widzenia quasi-procesu. Niczemu to nie służyło. Ale tak sobie wymyślili posłowie, a my musieliśmy to wykonać. W każdym województwie powstały komisje. A w komisjach znaleźli się lokalni działacze „Solidarności” – zazwyczaj tacy, którzy już przymierzali się do stanowiska szefów nowo tworzonej służby. Na ogół to się potwierdzało, przewodniczący lub wiceprzewodniczący komisji zostawali potem szefami tworzonych delegatur Urzędu Ochrony Państwa. No i każda z tych komisji wojewódzkich prowadziła własną politykę weryfikacyjną. Nie przypominam sobie żadnych wytycznych poza, jak sądzę, ustnymi wskazówkami szefów, czyli [Krzysztofa] Kozłowskiego i [Andrzeja] Milczanowskiego. Moja komisja zajmowała się kadrami w centrali. Centrala na Rakowieckiej to było państwo w państwie. W Warszawie osobno została powołana komisja stołeczna, tam działał Piotr Niemczyk. Kto konkretnie zasiadał w tych komisjach? – Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. Jakieś lokalne środowiska. Wszystko się wtedy chyba opierało wyłącznie na krewnych i znajomych Królika i szło tym kluczem. Ktoś z OKP znał kogoś, ktoś kogoś polecał… My też w ten sposób trafiliśmy na Rakowiecką. Zapewne w centrali zatwierdzał te zespoły Kozłowski, ale zatwierdzał tylko formalnie, bo był jakby rezydentem „Solidarności” na Rakowieckiej. Mówię o okresie sprzed podziałów. Dlatego w chwili gdy przyszedł rząd Jana Olszewskiego, a ministrem spraw wewnętrznych został Antoni Macierewicz, to ja wiedziałem o nim tyle, że jest wybitnym działaczem opozycji. Bo to prawda. – Owszem. Dlatego ucieszyłem się, że będę miał takiego szefa. Odetchnąłem z ulgą, gdyż bałem się, co nas czeka po odejściu Krzysztofa Kozłowskiego, potem Henryka Majewskiego… A tu proszę, Macierewicz, rewelacja, taki facet! Po czym przyszedł do nas, dyrektorów UOP, których zaprosił na odprawę, i oświadczył, że jego zdaniem Polska nie jest jeszcze niepodległym państwem i teraz on dopiero się za to wszystko weźmie. Ja zdążyłem wsadzić dwóch szpiegów niemieckich, nadzorowałem operację „Most” (mającą na celu przerzucenie Żydów z ZSRR do Izraela; polskie służby podjęły wówczas współpracę z Mosadem i CIA; operację przeprowadzono w latach 1990- -1992), robiłem naprawdę ważną robotę dla Polski, a tu nagle dowiaduję się, że pracuję w bezpiece kraju, który nie jest niepodległy. Zweryfikowałem swój entuzjazm, a potem z każdym dniem było coraz gorzej… (…) Jest taka scena w „Psach” Pasikowskiego. Franciszek Maurer, który skończył studia prawnicze w Krakowie z wyróżnieniem, siada przed komisją i dopytywany o esbecką przeszłość mówi do jednego z jej członków, senatora Wencla, granego przez Zbigniewa Zapasiewicza: „Czasy się zmieniają, ale pan zawsze jest w komisjach…”. Tak to wyglądało? – Sceny filmu dokładnie nie pamiętam, ale zdaje się, że Zapasiewicz grał wtedy bardzo słusznego polityka. Pewnie miał to być z założenia scenariuszowego jakiś straszny oportunista albo człowiek dawnej bezpieki. I tak jak w „Psach” zachowywali się weryfikowani funkcjonariusze? – Nie, skąd. Trudno mi powiedzieć, jak było w terenie, ale tu, w Warszawie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 22/2014

Kategorie: Książki