Polacy zatrudnieni w banku czy w dużych korporacjach handlowych sporo zarabiają. Siedzą w pracy długo i czekają, aż wyjdzie ich szef Kapitalizm to nie tylko konsumpcja, sklepy, kupowanie i ciągła pokusa wydawania pieniędzy. To przede wszystkim etos pracy, formujący się przez stulecia, przekazywany i szlifowany przez kolejne pokolenia, niczym diamenty w rotterdamskich warsztatach. W procesie jego rodzenia się i dojrzewania w Europie Zachodniej, etos pracy poprzedzał zmiany gospodarcze krystalizujące się w ów system. Protestantyzm, odróżniając się od katolicyzmu, wpływał nie tylko na stosunek do Kościoła i na sztukę, ale przede wszystkim na codzienność. Powstawały wzory oszczędzania, ciągłej pracy i wytężonej pracowitości jako celu religijnego. Wymóg odkładania, inwestowania i pomnażania prowadził do przekonania siebie i Boga, że jest się jego ulubieńcem i pędzi się poprawny żywot. Oszustwo stawało się grzechem, a nie wyrazem gry z innym człowiekiem, zaś dotrzymywanie umów i zobowiązań nakazem najwyższym, budującym reputację, a więc i powodzenie swoje oraz całej rodziny. Wysiłek nabierał znaczenia kumulatywnego – pracowało się dla dzieci i wnuków, one zachowywały się później podobnie. Tworzono i spisywano odpowiednie prawo, normujące stosunki między obywatelami, regulujące handel, transakcje, finanse, wyznaczające obszary zależności i niezależności od władzy. Purytanizm uznawał pracowitość, użyteczność i wstrzemięźliwość w korzystaniu z uciech za sens życia. Nakazywał nadwyżki przeznaczać na tworzenie nowych przestrzeni pracy, pomnażać stan zastany, przekazywać więcej, niż się dostało samemu. Kapitalizm powstał w ludzkich głowach i sercach. Polska takiej drogi nie przeszła. Do nas kapitalizm został sprowadzony, przybył z zewnątrz. Wzory życia właściwego dla świata kapitalistycznego nie wykształciły się organicznie na miejscu i nie rozpowszechniły szeroko, a nawet nie stały się dominujące. Nie przeszliśmy – w całości, jako społeczeństwo – ciężkich dziesięcioleci XIX-wiecznego kapitalizmu darwinistycznego. Nie uformował się u nas, przekazywany w rodzinach, szkołach i w miejscach zatrudnienia, etos społeczeństwa kapitalistycznego. Wzór życia, w praktyce nigdy nie realizowany w pełni, ale zawsze obecny. Teraz próbujemy to robić w odwrotnej kolejności, podążając nie sprawdzoną wcześniej w Europie drogą. Próbujemy zaszczepić kapitalistyczne mechanizmy gospodarcze, mając nadzieję, że przekształcą się one w instytucje i trwale uformują nowe osobowości. Kapitalistyczna gospodarka, jej organizacja, technologia i prawo mają zmienić jednostki i społeczeństwo, dopasowując je do wymogów pożądanego sytemu. Doktrynerscy sternicy transformacji, opanowani przez rewolucyjnego ducha, zdają się wierzyć, że im te nowe wymogi będą ostrzejsze, tym rezultaty lepsze. Wszelkie nie wyobrażone przez siebie skutki nazywają po prostu populizmem lub głupotą, mając je za patologiczne odstępstwa od racjonalności. Efekty bywają jednak inne od zakładanych. Współczesne firmy działające na kapitalistycznym rynku to przede wszystkim część sektora usług. Przedsiębiorstwa przemysłowe także są obecne, ale już nie one decydują o dzisiejszym obliczu kapitalizmu. Najlepiej opłacani mieszkańcy nowego świata są menedżerami, zajmują średni i wyższy (raczej nie najwyższy) szczebel kierowniczy. Oczywiście, też niższy. Zatrudnieni w banku, w dużych korporacjach handlowych czy firmach doradczych zarabiają, w stosunku do innych, sporo. Mieszkają w dużych miastach. Siedzą w pracy długo, czasem, jak bohaterowie historyjek sprzed półwiecza, czekają aż wyjdzie ich szef. Tamci kiedyś bali się pierwsi przestać klaskać na akademii ku czci Ojca postępowej ludzkości, ci boją się pierwsi wyjść z budynku, w którym patrzy oko najwyższego, zwanego prezesem, prezydentem lub dyrektorem, wspomagane wieloma pomocnikami i często wyposażone w kamery. Zawsze muszą być do jego dyspozycji, także będąc w domu, na urlopie. Przywiązani do telefonu komórkowego, czuwają, gotowi wrócić na front pracy. Mają do spełnienia misję, bo właśnie misję realizuje ich przedsiębiorstwo. Wymaga się od nich oddania. Odbywają szkolenia, narady, poznają nowy język, odległy od polszczyzny Iwaszkiewicza czy Tatarkiewicza, uczą się nowych słów, składni, ruchów ciała i ubioru. Także gustu. Własne umiejętności, wiedzę i zdolności traktują jako towar, tak piszą swoje życiorysy, tak myślą o przeszłości i przyszłości. Wykształcenie musi się sprawdzić na rynku, stając się kapitałem. Podobnie zainteresowania, wygląd, również czas. W ten tylko sposób mogą nabrać wartości. Taki człowiek żyje w świecie rywalizacyjnego kolektywizmu. Jest częścią całości, wtopiony i zintegrowany z kolektywem. Zarazem jednak nie zyskuje dzięki temu pewności ani bezpieczeństwa. Zwierzchnik może mu powiedzieć, że jest zbyt
Tagi:
Paweł Kozłowski