Odnalezienie kolekcji w Monachium unaoczniło, że Niemcy przez niemal 70 lat od wojny nie uchwalili ustawy ułatwiającej zwrot zrabowanych dzieł sztuki Okoliczności towarzyszące odkryciu przeszło 1,4 tys. zrabowanych przez nazistów dzieł sztuki stawiają władze niemieckie w nie najlepszym świetle. Takie wrażenie odnosi się, brnąc przez fragmentaryczne sprawozdanie prokuratury w sprawie zarekwirowania kolekcji 79-letniego Corneliusa Gurlitta, którą odkryto w lutym 2012 r. w jego monachijskim mieszkaniu. Policja natknęła się wówczas u emeryta na drogocenne dzieła sztuki, które zostały zgromadzone przez jego ojca, Hildebranda, a pochodziły najwidoczniej z grabieży dokonanej przez nazistów w latach 1939-1945. Dzięki dziennikarskiej dociekliwości reporterów niemieckiego tygodnika „Focus” sprawa została w końcu ujawniona, ale dopiero prawie dwa lata później. Gdyby nie oni, to wiekopomne odkrycie wciąż byłoby prawdopodobnie tajemnicą augsburskiej prokuratury. Co ciekawe, nikt nie pokusił się o wytłumaczenie, dlaczego bawarscy śledczy tak długo milczeli. Wyraźnie skonsternowani, nie chcieli zapewne dolewać oliwy do medialnego ognia. Niemniej jednak jest to zagadka, nad której rozwiązaniem nie sposób się nie zastanawiać, tym bardziej że do niewtajemniczonych należał ponoć sam Wolfgang Schäuble, minister finansów w rządzie federalnym, któremu podlega urząd celny. Hamburski tygodnik „Der Spiegel” podaje, jakoby Schäuble „wściekł się” i zażądał szybkiego wyjaśnienia sprawy. Wbrew ministerialnym zapewnieniom o braku informacji mleko się rozlało, a mozolnie budowana reputacja Niemiec jako kraju, który rozliczył się z niechlubną przeszłością, doznała uszczerbku. Powszechne zdumienie Początkowa euforia wobec rewelacyjnego odkrycia zaginionych dzieł autorstwa tak znamienitych artystów jak Matisse, Picasso, Chagall, Dix czy Liebermann ustępuje powszechnemu zdumieniu, a nawet otwarcie artykułowanemu niezadowoleniu. Fala oburzenia przelała się nie tylko przez media związane z instytucjami żydowskimi, ale także przez środowiska artystów, muzealników, adwokatów oraz ekspertów ze świata kultury i sztuki. Gromy na milczących prokuratorów spadły jednak przede wszystkim ze strony rodzin ofiar Holokaustu, potencjalnych właścicieli odnalezionych dzieł, upominających się o swoje prawa. Sęk w tym, że nie wiadomo, czy ich działania zostaną uwieńczone sukcesem. Co więcej, blokując poszkodowanym dostęp do spisu znalezionych obrazów, prokuratura dostarcza im dodatkowych argumentów. – Rzecz niesłychana, że niemieckie elity od lat sugerują przejrzystość w sprawie pochodzenia zrabowanych dzieł sztuki, a w tej delikatnej sprawie milczą. Zamieszanie wokół opublikowania tej listy musi się wreszcie skończyć. Niemcy są zobowiązani do stworzenia odpowiednich podstaw umożliwiających nam dotarcie do własnego mienia – postuluje Michael Hulton, potomek Alfreda Flechtheima, jednego z licznych kolekcjonerów w III Rzeszy, którzy mieli w swoich zbiorach obrazy sklasyfikowane przez nazistowską ideologię jako „sztuka zdegenerowana”. Naruszenie konwencji Nad Sprewą nasilił się tymczasem efekt politycznej porażki, dlatego niemiecki rząd – kierując się głosami opinii publicznej – nakłonił śledczych do opublikowania w internecie pierwszych 25 pozycji na liście skarbów odkrytych w Monachium (www.lostarts.de). Peter Raue, berliński adwokat specjalizujący się w sprawach zwrotu dzieł sztuki, w wywiadzie dla telewizyjnego dziennika informacyjnego „Tagesschau” dał wyraz zniesmaczeniu i zażenowaniu. – Najpierw prokuratura miała czelność ukrywać przed opinią światową tę sensacyjną informację, a teraz, po dwóch latach, zdobyła się na ujawnienie 25 obrazów? 25 z tysiąca? To jakaś amatorszczyzna! – stwierdził. Tymczasem rząd w Berlinie nie ukrywa, że dawkuje informacje pod naciskiem opinii światowej. Patricia Cohen z „The New York Times” ustaliła, że utrzymywanie monachijskiego odkrycia w tajemnicy naruszało postanowienia zawarte w konwencji waszyngtońskiej z 1998 r. Umowa ta obliguje RFN do poszukiwania właścicieli dzieł sztuki, które zostały skonfiskowane przez nazistów w latach 1933-1945. Tyle że w Niemczech – pominąwszy już wszelkie zaniedbania związane z opublikowaniem listy – najwidoczniej nikt przez ten czas nie był skory poinformować o znalezionej kolekcji nawet samych poszkodowanych. W tej kwestii media wskazują co rusz kolejne błędy popełnione przez niemieckie władze. Anne Sinclair, francuska dziennikarka oraz wnuczka legendarnego paryskiego kolekcjonera, Paula Rosenberga, o spektakularnym wyniku obławy policyjnej dowiedziała się z mediów. Wśród zarekwirowanych u Corneliusa Gurlitta dzieł odnalazł się m.in. obraz Henriego Matisse’a „Kobieta z wachlarzem”, który przed wojną należał do jej dziadka. Co nie mniej ciekawe, poza obrazami znaleziono także sterty dokumentów, w których Hildebrand Gurlitt, ojciec Corneliusa
Tagi:
Wojciech Osiński