Widmo realne
WIECZORY Z PATARAFKĄ Chyba to Aleksander Wat w swoich pamiętnikach napisanych z Czesławem Miłoszem westchnął, że komunizm to straszne nieszczęście dla ludzkości. Zapewne ważne powody skłoniły go do napisania tych słów, ale ciekawe, co miałby do powiedzenia, gdyby dożył restytucji kapitalizmu. Bo komunizm był nieszczęściem rzeczywiście, ale właściwie każdy inny ustrój też bardzo łatwo przeradza się w nieszczęście. Nie ma bowiem ustroju idealnego; nie było w całych ludzkich dziejach i chyba już nie będzie. Wynika to z tego, że ludzie rywalizują ze sobą i nic ich przed tym nie powstrzyma. Komunizm był w jakimś sensie próbą ograniczenia tej rywalizacji, podobnie jak wszystkie chyba religie i to mu się nie udało, tak właśnie jak żadnej religii. Nie ma nawet sensu nad tym się rozwodzić. Tylko bardzo naiwni albo święci, albo jedno i drugie, sądzili inaczej. Komunizm także miał swoich świętych, swoich naiwnych i swoich męczenników. W Polsce zresztą była sytuacja szczególna, ponieważ komunizm został przeszczepiony siłą i wiązał się z utratą albo poważnym ograniczeniem wolności. Stąd zawsze był czymś dwuznacznym nawet dla najuczciwszych i najnaiwniejszych. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, kiedy odszedł w niebyt. Ale czy naprawdę nie miał swoich dobrych stron? Po dziesięciu latach chyba nadszedł już czas na “dziejową sprawiedliwość”, chociaż pewnie w przyszłości, kiedy już całkiem wymienią się pokolenia i nie będzie naocznych świadków, ocena jeszcze raz się odmieni. Na lepsze, na gorsze – nie wiem. Komunizm nie miał być ani udręką, ani nieszczęściem dla ludzi, tylko wielkim eksperymentem, czymś w rodzaju wprowadzenia “królestwa bożego” na ziemi. Wyszło całkiem inaczej. Ale nawet z najgorszych sytuacji można wynieść coś pozytywnego. W Niemczech zjednoczonych pisano, że “ossi” są ludźmi skromniejszymi. W niejakiej mierze odnosi się to chyba i do nas. Nie potrafię powiedzieć, czy to rzeczywiście lepiej być skromniejszym – taki Murphy jest odmiennego zdania. Ale trudno zaprzeczyć, że w ustroju ustawicznych niedoborów żyło się raczej ideami – przeróżnymi zresztą. Akcent padał na “być”, a nie “mieć”. Może i z konieczności, zapewne tak, ale to sytuacji nie zmienia. Jedne idee były pro, a inne kontra, ale z tego wszystkiego wyłaniał się apetyt na kulturę, na oczytanie, na wszelkiego rodzaju nowości. A właściwie nawet i na religię. Wszystko to razem diabli wzięli. Można rzec, że i w naszych czasach nie brak “niedoborów”, skoro miliony ludzi są bez pracy i chleba, ale to się, jak ufam, prędzej czy później zmieni. Nie odmieni się jednak religia posiadania, bo nie ma jej czym zstąpić. Idea równości i braterstwa jest najzwyczajniej w świecie za ogólna, przegrywa w konfrontacji z nieustającą walką o posiadanie. To samo z miłością bliźniego, chociaż wszyscy w różnych sformułowaniach ją głoszą. I to się chyba już nie odmieni, przynajmniej w dostępnym mi horyzoncie czasowym. Zawsze już musimy być skazani na nierówność, bo okazała się jednak bardziej płodna w sensie materialnym. Zmieni się tylko skala – zapewne nikt nikogo nie będzie w przyszłości wyrzucał na bruk, zasiłki dla bezrobotnych i emerytury wzrosną, dolna granica ubóstwa będzie tak wysoko jak dzisiejszy dobrobyt. O ile naturalnie nie rozmnożymy się tak potwornie, że po prostu zabraknie przestrzeni, wody i tlenu. Ale sposób reagowania ludzi na innych i na idee pozostanie na bardzo długie lata w tym samym miejscu. Żadne widmo innej przyszłości już nie będzie błądziło po Europie i całym świecie. Komunizm był wielkim nieszczęściem, ale teraz stał się tylko wielkim rozczarowaniem, a to chyba jeszcze gorsze. Bo jednak był czas, kiedy zdawał się wielką nadzieją, bardzo dawno temu. A więc nadzieja, nieszczęście i rozczarowanie kolejno po sobie. Tak samo jak wszystkie inne idee wcielone w życie. Chyba że narodzą się inne idee i znajdą swoich wiernych, naiwnych i męczenników. Ale to na pewno nie dziś. Nie dziś. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint