Władza w PZŁ pozostała w rękach kilkudziesięciu ludzi. Sami siebie kontrolują i sami sobie wydają polecenia Władze naczelne Polskiego Związku Łowieckiego są z siebie niezmiernie zadowolone. Ich zdaniem, mamy najlepszy model łowiectwa w Europie i silną, zintegrowaną organizację myśliwych, zrzeszającą sto tysięcy osób. Rzeczywistość, niestety, nie potwierdza tej optymistycznej wizji, poniewż z roku na rok zmniejsza się stan zajęcy i kuropatw. A myśliwi są nie tylko od strzelania; ich obowiązkiem jest też dokarmianie leśnej zwierzyny. Aby znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego źle się dzieje w Polskim Związku Łowieckim, trzeba przyjrzeć się jego działaniu w ostatnim dziesięcioleciu, a szczególnie temu, czym tak naprawdę zajmowały się władze tej organizacji. Na początku transformacji ustrojowej prezes Naczelnej Rady Łowieckiej, generał Tadeusz Pietrzak, złożył rezygnację; razem z nim ustąpił też przewodniczący Zarządu Głównego PZŁ. W pośpiechu znaleziono następców. Na przewodniczącego Zarządu Głównego desygnowano Jacka Tomaszewskiego, człowieka, któremu władze PRL odmawiały zezwolenia na broń myśliwską. Jego zastępcami zostali: Wojciech Morawski, który jednocześnie objął stanowisko prezesa spółki wydawniczej i redaktora naczelnego organu PZŁ “Łowca Polskiego”. Drugim zastępcą został Stefan Wyganowski; powierzono mu dodatkowo kierownictwo “Łoweksu”, spółki zajmującej się organizowaniem polowań dla myśliwych zagranicznych. Wielu myśliwych wiązało nadzieję z tymi nazwiskami. Spodziewali się, że ekipa Tomaszewskiego zdemokratyzuje organizację i przystosuje ją do wymogów gospodarki rynkowej. Niestety, szybko się okazało, że weszła w stare koleiny. Ekipa Tomaszewskiego zamiast reformować PZŁ, zajęła się uprawianiem polityki. Tuż przed pierwszymi demokratycznymi wyborami do Sejmu Zarząd Główny PZŁ utworzył Polską Unię Ekologiczną, bo pod sztandarami PZŁ trudno było zdobyć wyborców; myśliwi nie cieszą się w opinii publicznej wystarczającą sympatią. Pomijam hasła, pod jakimi przedstawiciele PUE wystartowali po mandaty, wspomnę tylko, że żaden kandydat posłem jednak nie został. Aspiracje polityczne funkcjonariuszy PZŁ kosztowały zwykłych myśliwych 102,3 miliony ówczesnych złotych, kampanię sfinansowano ze składek członkowskich, co zresztą skrzętnie ukryto. Ekipa Tomaszewskiego czując się pewnie, nie szczędziła związkowego grosza na wytworne polowania i wszelkiego rodzaju uroczystości. Hucznie świętowano jubileusz 70-lecia PZŁ. Do Sali Kongresowej zjechali funkcjonariusze związku z całej Polski. Chlubny jubileusz czczono biesiadami w 49 województwach przy ogniskach i dźwiękach myśliwskich rogów… Sam Jacek Tomaszewski zasłynął jeszcze i z tego, że w okresie ochronnym zorganizował polowanie w Kujonie w Pilskiem, wciągając w to dwóch Bogu ducha winnych cudzoziemców z Międzynarodowej Rady Łowiectwa i Ochrony Zwierzyny! Drużyna Jacka Tomaszewskiego zapisała się w historii PZŁ także organizacją krajowego zjazdu delegatów. Zamiast dokonać wyborów zgodnie z obowiązującym statutem, przeprowadziła je na podstawie projektu statutu. Doszło do interwencji rzecznika praw obywatelskich… Pod jego wpływem minister ochrony środowiska nakazał zwołanie nadzwyczajnego krajowego zjazdu delegatów PZŁ. Prezes NRŁ, Alfred Hałasa, zamierzał wykonać to zalecenie. Ale wybrana bezprawnie Naczelna Rada Łowiecka zamiast zwołać zjazd, odwołała Alfreda Hałasę za “dywersję wewnętrzną”. Bezprawie zostało usankcjonowane. W tym właśnie okresie zrodziła się w PZŁ idea wroga. Myśliwi, którzy odważyli się krytykować, otrzymywali to miano. Zasłużyło na nie także Ministerstwo Ochrony Środowiska za nowy projekt prawa łowieckiego, niekorzystny dla PZŁ, bo znoszący jego monopol. Po rozwiązaniu Sejmu projekt powędrował do kosza. Wróg jednak już pozostał. Ekipa Tomaszewskiego przeszła do kontrataku. Pod hasłem “zmieniamy stalinowskie prawo łowieckie”, przystąpiła do opracowania “nowej” ustawy, tzw. projektu poselskiego, który Sejm centrolewicowy uchwalił niemal jednogłośnie. Nowe prawo łowieckie zmieniło się tylko pozornie. Istota “prawa stalinowskiego” pozostała bez zmian, zachowano bowiem monopol PZŁ i obowiązek przynależności dla każdego, kto pragnie polować, mimo że zwierzyna należy do skarbu państwa. Monopol utrzymany przez Sejm wzmocnił ekipę Tomaszewskiego i wpłynął bardzo niekorzystnie na stosunki w organizacji myśliwych. Zwycięzcy działali bez zahamowań w gromieniu ludzi o odmiennych poglądach na łowiectwo; tłumili krytykę. Przekonało się o tym wielu myśliwych. Długa jest lista wykluczonych za to, że nie godzili się na łamanie prawa, regulaminów polowań, kłusownictwo wreszcie. Drużyna Jacka Tomaszewskiego w końcu poległa w wojnie na górze. Odeszła, pozostawiając
Tagi:
Mirosław Chrzanowski