Wyjaśnienie tajemnicy obrazów van Gogha wydaje się ciągle przed nami. I właśnie ta tajemnica przyciąga tłumy
Korespondencja z Londynu
„Malarz przyszłości to musi być kolorysta, jakiego jeszcze nie było”, twierdził Vincent van Gogh w liście do brata Theo w 1888 r. Przez następne dwa lata rozwinął unikatową sztukę przedstawiania swoich wizji i emocji poprzez zastosowanie niebywale intensywnych kolorów w sposób, „jakiego jeszcze nie było”.
Rzeczywiście stał się „malarzem przyszłości”. Jego prace zostały zauważone i zdobyły uznanie dopiero po śmierci artysty. Być może dlatego, że swoją twórczością dokonał przełomu i stworzył podstawy dla nowej epoki malarstwa. O dziwo, dziś van Gogh nadal jest uważany za „malarza przyszłości”, bo wyjaśnienie tajemnicy jego obrazów wydaje się ciągle przed nami. I ta właśnie tajemnica bezustannie przyciąga tłumy.
W londyńskiej National Gallery trwa obecnie przekrojowa wystawa malarstwa Vincenta van Gogha pod tytułem „Poeci i kochankowie”. W ten sposób słynne muzeum uświetnia obchody 200-lecia swojego istnienia oraz 100. rocznicę nabycia pierwszych obrazów tego znakomitego twórcy: słynnych „Słoneczników” (1889) oraz „Krzeseł” (1888).
Zwiedzający mogą zobaczyć 60 prac Holendra, w tym wiele najsłynniejszych, m.in. „Sypialnię”, „Autoportret”, „Pole pszenicy z cyprysami” czy „Gwiaździstą noc nad Rodanem”. Wyjątkowy, wręcz sensacyjny wymiar prezentowanych zbiorów wiąże się z tym, że bardzo wiele obrazów pozyskano z najważniejszych muzeów świata: z Nowego Jorku, Indianapolis, Bostonu, Tokio, Rzymu, Bremy, Amsterdamu, jak również z prywatnych kolekcji. Najsłynniejsze „Słoneczniki” przybyły do Europy z Philadelphia Museum of Art po raz pierwszy w dziejach.
Tytuł wystawy nawiązuje do inspiracji malarza. Niewielki park w pobliżu domu wynajmowanego w Arles Vincent van Gogh nazwał „ogrodem poetów”. „Bardzo mi smutno, że nie możesz widzieć tego, co ja widzę. (…) Czyż to nie jest tak, że ten ogród ma w sobie jakiś dziwny styl, który sprawia, że można sobie doskonale wyobrazić renesansowych poetów: Dantego, Petrarkę, Boccaccia, przechadzających się pomiędzy tymi krzakami na usianej kwiatami trawie?”, pisał do brata, któremu wysyłał szkice. Było to dla niego również wiecznie zielone gniazdo kochanków.
Niezwykle soczyste kolory jego obrazów wyrażają głębokie uczucia. Niekoniecznie te radosne – życie nie obdarowało go uszczęśliwiającą miłością. Złożone kompozycje barw skrywają prawdę, którą, podążając przez sale The National Gallery, próbujemy dla siebie odkryć.
„W malarstwie staram się powiedzieć coś pocieszającego, jak w utworze muzycznym”, zwierzał się bratu w listach. On sam bardzo takiego spokoju potrzebował, malował bowiem w chorobie, w stanie nienaturalnego ożywienia. Możemy tylko się domyślać, że otaczającą go rzeczywistość postrzegał znacznie ostrzej i bardziej wyraziście niż inni. Zanurzał się w swoich światach, nieszczęśliwy i samotny.
Te uczucia przenosił na płótno. „Słoneczniki” nie są kwiatami radości, pomimo słonecznych płatków mają czarne, martwe wnętrza. Dziwne drzewa w „Ogrodzie Szpitala św. Pawła” są straszne jak kolorowe ilustracje do złych bajek (w szpitalu psychiatrycznym Saint-Paul-de-Mausole pod Saint-Rémy-de-Provence artysta przebywał na dobrowolnym leczeniu od maja 1889 r. do maja 1890 r. – przyp. red.). „Ja wiem, że ta kombinacja czerwonej ochry, zasmucającej zieleni z szarymi czy czarnymi liniami wzbudza poczucie niepokoju, który często moich towarzyszy niedoli rani”, wyznał w 1989 r. I tak było naprawdę. To jedna z przyczyn, dla których jego malarstwo nie wywoływało entuzjazmu, miało złą aurę. Być może w odniesieniu do jego życia zbyt trafną.
Ten wielki mistrz pędzla tworzył w czasach dla nauki, w tym optyki, przełomowych.