Wieje grozą

Gdyby to wszystko, co się ostatnio wydarzyło było złym snem – można by prosić lekarza o kilka dni zwolnienia z pracy, by odetchnąć po nocnych majakach. Niestety, złe sny były jednak realnością codziennego życia w odradzającej się ojczyźnie. Może to słowo „odradzające się” należałoby zastąpić innym i mówić o „wyrodniejącej” nam ojczyźnie, co byłoby zapewne przykre, szczególnie dla tych, którzy ryzykowali własnym życiem dla Polski. Oskarżeni o zbrodnie bandyci dysponują na sali sądowej gdzie się ich czyny ocenia rewolwerem i granatami, z których to przedmiotów robią stosowny użytek, co przypłacają życiem, ponieważ policja ich zabija, choć może wystarczyło obezwładnić przez poranienie, ale ponieważ to bandyci, nikt się policji nie czepia. Bardziej naganny wydaje się wszystkim fakt wniesienia broni do sali rozpraw. Tyle jak dotychczas w Jeleniej Górze. W Warszawie zwinna policja wezwana do poskromienia tygrysa, co uciekł z cyrku, zabija wpierw weterynarza próbującego uśpić groźne zwierzę. Dopiero po rozprawie z weterynarzem zabijają, także zapewne niepotrzebnie, pięknego tygrysa. Ponadto w Warszawie ministrem kultury zostaje gość wysoce partyjny, ale w dziedzinie kultury całkowicie zielony – zaś ministrem łączności znowu (zaskoczony tym) partyjniak, z wykształcenia ponoć historyk, które to studia dają – jak powszechnie wiadomo dobre przygotowanie do zarządzania łącznością. Saisonstaat mówili kiedyś Niemcy o Polsce. Teraz to będzie chyba Kabarettstaat mit Kadawern, z trupami, co się gęsto ścielą. Na szczęście, pojawiła się wreszcie pogodna i rozumna wiadomość. Sejm odrzucił ustawę abolicyjną, polityczno-prawne dziwactwo ministra Pałubickiego, uznane przez Rząd RP za swoje. Nie mam najmniejszych wątpliwości, choć mam sceptyczna naturę, z jakiego powodu chciano nasz kraj uszczęśliwić tym potworkiem legislacyjnym. Miał on być poręcznym przydatnym narzędziem politycznym, pozwalającym służbom specjalnym kierować zza węgła wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi, miał zastąpić społeczną akceptację kandydatów, których w każdej chwili można było uświnić tajnymi, dla dobra kraju, zeznaniami skruszonych szpiegów, zeznających. jak to ten, czy Kwaśniewski, czy inny wróg Mariana Krzaklewskiego służył wreszcie wpierw władzy radzieckiej, a potem samemu Putinowi. Szkoda ludziom AWS-u tego poręcznego narzędzia. Muszą się teraz zadowolić sprawami dawno wyjaśnionych, niejako już osądzonymi, jak np. owe kredyty, jakie rozdawał lub nawet umarzał odpowiednim organizacjom ówczesny szef polskiego sportu, Aleksander Kwaśniewski. Widać też, że ludzie AWS-u usamodzielnili się, nabrali śmiałości po dłuższym przebywaniu na ławach poselskich i już nie muszą się wysługiwać jakimś tam Wołkiem, czy jak ostatnio Wierzbickim lecz sami zbierają podpisy pod wnioskiem o zbadanie ciemnej przeszłości Prezydenta RP. Myślę jednak, że to nie w przeszłości, ale teraz prezydent Aleksander Kwaśniewski dopuszcza się najgorszych grzechów w oczach ludzi z AWS. Jest mianowicie cholernie popularny, jak mało kto na świecie i należy go możliwie szybko tak bardzo obświnić, by wyborcom minęła chętka popierania tego gada. W obrzucaniu ludzi gnojem Polacy są mistrzami. Znamy piekło emigracyjnych, potępieńczych swarów, pamiętamy zaplutych karłów reakcji z Armii Krajowej, pamiętamy Żydów, Syjonistów i Masonów z roku 1968. prawdziwych Polaków z I Zjazdu Solidarności. Znamy piękne teksty apostołów nienawiści. Niesiołowskiego. Rydzyka i Jankowskiego prałata. Wiemy, jak Wałęsa próbował zniszczyć premiera Oleksego zaś asy prawicy brały się do zniszczenia premiera Buzka. Wreszcie niedawno rozegrał się, niestety, ponoć jeszcze nie końcowy akt gigantycznej wręcz historycznej podłości, jaką było postawienie przed sądem lustracyjnym marszałka Wiesława Chrzanowskiego, wieloletniego więźnia systemu komunistycznego, którego postanowił ostatecznie wykończyć Rzecznik Interesu Publicznego i jego ludzie. Pomijam prawie zupełnie w tym rachunku to, co działo się za komuny, gdyż przynajmniej sprawcami wielu brzydkich słów i czynów byli obcy okupanci naszego kraju, nieźle uzbrojeni, i jak pokazali kilka razy w Budapeszcie czy w Pradze, bardzo okrutni. Polacy nie wymagają od swoich polityków szczególnie wiele. Wystarczy im, jeśli ktoś jest sprawny i zachowuje się przyzwoicie, by do takiego minimum sprowadzić tajemnicę sukcesu Aleksandra Kwaśniewskiego. Ma on, co prawda, bardzo ułatwione życie, gdyż działa na tle nieudolnego zespołu ludzi administrujących sprawami kraju, ale tym większa

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2000, 2000

Kategorie: Felietony