Wielka afera wizowa

Wielka afera wizowa

Szef niemieckiej dyplomacji znalazł się w centrum skandalu politycznego   Czy Joschka Fischer ustąpi ze stanowiska? W każdym razie minister spraw zagranicznych ma najpoważniejsze kłopoty w całej dotychczasowej karierze. Opozycja oskarża go o to, że doprowadził do wielkiej afery wizowej, która wstrząsa Republiką Federalną. Na skutek niezwykle liberalnej polityki przyznawania wiz w latach 2000-2003 do Niemiec przedostały się „setki tysięcy” obcokrajowców, przede wszystkim z państw postradzieckich. Wysokonakładowy dziennik „Bild” napisał, że samych tylko Ukraińców przyjechał okrągły milion. Gangsterzy w majestacie prawa sprowadzali do Berlina czy Monachium kobiety ze Wschodu, które zmuszali do uprawiania prostytucji. Monachijski magazyn „Focus” napisał, że polityka Fischera „szeroko otworzyła bramy sutenerom”. Handlarze narkotyków bez trudu załatwiali sobie wizy turystyczne. Dobrze zorganizowane bandy kryminalistów nabiły kabzy, organizując łatwy i całkowicie legalny import nielegalnej siły roboczej i żywego towaru. Ten, kto przekroczył granicę Niemiec, był już w UE, mógł bez przeszkód podróżować i podejmować nielegalną pracę od Belgii aż po Portugalię. „Nadużycia wizowe umożliwiły masową inwazję na Twierdzę Europa”, oświadczył prokurator Jochen Wiedemann. Komisja Europejska postanowiła wyjaśnić, czy niemiecka polityka wizowa nie była sprzeczna z prawem Wspólnoty. Media nad Łabą i Renem mówią już o „aferze przemytników ludzi”. Kiedy w 1998 r. Joschka Fischer został szefem dyplomacji, postanowił nadać polityce zagranicznej, a zwłaszcza wizowej RFN, „zielone oblicze”. Już jesienią 1999 r. Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Berlinie poleciło placówkom dyplomatycznym, aby podczas procedury wizowej postępowano liberalnie. Praktycznie unieważniono zasadę, zgodnie z którą należy sprawdzić wiarygodność i wypłacalność osoby zapraszającej obcokrajowca. 3 marca 2000 r. minister stanu w MSZ, Ludger Volmer, z dumą przedstawił na konferencji prasowej w Berlinie swe słynne już „rozporządzenie”, wydane w imieniu Joschki Fischera. Oto urzędnik nie powinien odmawiać wydania wizy dlatego, iż ma wątpliwości, czy osoba starająca się o wjazd do Niemiec zamierza wrócić do ojczyzny. Decyzję negatywną można podjąć tylko wtedy, jeżeli podejrzenia te są prawdopodobne i uzasadnione. W polityce wizowej musi obowiązywać zasada: in dubio pro libertate, czyli w razie wątpliwości należy podjąć decyzję na rzecz wolności (podróżowania). Urzędnicy ambasad i konsulatów RFN zrozumieli z rezygnacją, że odtąd obowiązuje zasada: nie pytać, tylko stemplować. Ambasady w Kijowie, w Mińsku, w Moskwie czy w Tiranie zaczęły wydawać wizy w systemie taśmowym. Ulrich Höppner, przewodniczący sędziów Izby Karnej z Kolonii, stwierdził później, że polityka Ministerstwa Spraw Zagranicznych oznaczała „zimny pucz przeciwko obowiązującemu prawu”, które przecież nakazywało rozpatrywanie każdego wniosku wizowego indywidualnie. Od maja 2001 r. uzyskanie zezwolenia na wjazd do Niemiec było jeszcze łatwiejsze. Każdy, kto wykupił „podróżny paszport ochronny”, czyli polisę ubezpieczeniową na pokrycie kosztów choroby czy ewentualnej deportacji, a także dostał zaproszenie, miał wizę jak w banku. Urzędnicy w Niemczech zazwyczaj nie sprawdzali osób i instytucji, wystawiających zaproszenia, tak że nawet kryminaliści wynosili z urzędów całe stosy formularzy. W 1999 r. ambasada Niemiec w Kijowie wystawiła ponad 133 tys. wiz, dwa lata później – 297 tys. Przed tą placówką ustawiały się ogromne kolejki, w których porządku pilnowali gangsterzy. Politycy z Partii Zielonych kierowali się wzniosłymi ideałami i mieli nadzieję, że dzięki tak łagodnej polityce wizowej do Niemiec będą przyjeżdżać artyści, ludzie nauki i kultury ze Wschodu. Z pewnością jacyś artyści przekroczyli granicę. Nową politykę wizową wykorzystały jednak przede wszystkim dobrze zorganizowane bandy kryminalistów i przemytników ludzi. Za pomoc w uzyskaniu wizy Ukraińcy musieli płacić przestępcom po 500 dol. (równowartość ośmiomiesięcznej pensji). Fortunę zbił rosyjski mafioso, Oleg Motjakin, który sprowadził co najmniej 160 Białorusinek, Ukrainek i Litwinek do 15 niemieckich domów uciech. Nieszczęsne kobiety były bite i gwałcone, wszystkie pieniądze zabierano im na spłatę rzekomego długu. Kiedy policjanci w kwietniu 2001 r. przeprowadzili obławę, okazało się, że co druga prostytutka miała wizę turystyczną. Według raportu „Wostok”, sporządzonego przez Federalny Urząd Kryminalny, w procederze wyłudzania wiz uczestniczyło 358 różnych firm. Domniemane biura podróży nie wysilały się zbytnio, pisząc na wnioskach do ambasady w Kijowie zazwyczaj tylko jeden program: „Zwiedzanie czterech krajów z Kolonii”. „Zielone” MSZ najwyraźniej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2005, 2005

Kategorie: Świat