Patologiczna wręcz niechęć do uchodźców, szczególnie muzułmanów, jest w środowiskach naszych „patriotycznych półgłówków” (to termin użyty swego czasu przez prof. Fryderyka Hechla i od niego tu zapożyczony) uważana za przejaw patriotyzmu. Obawa, że kilka tysięcy tych ludzi „zislamizuje” Polskę, jest kompromitująca podwójnie. Nieświadomie ujawnia bowiem niewiarę w siłę polskiej kultury i tradycji. Skrywane albo rzeczywiście podświadome przekonanie, że kulturze i tradycji 38-milionowego narodu może zagrozić kultura i obyczaj kilku tysięcy przybyszów. Zdradza także niewiedzę. W latach 90. bez większego rozgłosu przyjechało do Polski ponad 80 tys. muzułmańskich Czeczenów i jakoś roztopili się niezauważeni w naszym społeczeństwie, a część pojechała szukać szczęścia dalej, na Zachodzie. Jakoś nikt się nie obawiał, że są wśród tych Czeczenów terroryści, choć może byli. Zresztą dla terrorystów czeczeńskich zawsze mieliśmy jakoś więcej wyrozumiałości. Obawa przed wielokulturowością, traktowaną jako zagrożenie dla polskości, dla polskiej tożsamości, też w dużej mierze opiera się na niewiedzy. Ta ostatnia jest, nawiasem mówiąc, dla „patriotycznych półgłówków” charakterystyczna. Dość przypomnieć, jak to patriotyczni (jak najbardziej) kibole z Poznania przywitali litewską drużynę transparentem: „Klęknij litewski chamie przed polskim panem”. Najwyraźniej słabo znali historię. Gdyby bowiem konsekwentnie odwoływać się do historii, do czasów feudalnych, należałoby wyobrazić sobie raczej, jak wielkopolscy chłopi pańszczyźniani klękają przed litewskimi magnatami (Radziwiłłami, Pacami, Sanguszkami, Czartoryskimi, Sapiehami, aby wymienić tylko pierwszych z brzegu). W kulturze jak w biologii. Geny się mieszają i dlatego stale rodzi się coś nowego. Gdy mieszanie genów ustaje lub gdy następuje w zbyt wąskim gronie, organizmy karleją. Tak samo jest w kulturze. Odcięta szczelnie od wpływów zewnętrznych, od dopływu nowych impulsów, kultura karleje. Polska na przestrzeni wieków częściej była wielokulturowa niż monokulturowa. Monokulturowa, jednonarodowa, prawie bez mniejszości narodowych stała się dopiero po 1945 r. Jeszcze II Rzeczpospolita była wielonarodowa, wielowyznaniowa, wielokulturowa. Najpiękniejsza, najwartościowsza, najoryginalniejsza, niepowtarzalna i inspirująca jest zawsze kultura pogranicza. W swoich dziejach Polska najpotężniejsza politycznie, militarnie, ale i kulturalnie była jako państwo wielu narodów i wielu kultur. Taka była niewątpliwie od czasów unii lubelskiej aż do pokoju w Polanowie. Mieszkali w niej katoliccy Polacy i Litwini, prawosławni Białorusini, Ukraińcy (wtedy częściej Rusinami zwani), protestanccy Niemcy, a także Żydzi, bliscy Żydom Karaimi, nadto chrześcijańscy Ormianie, Cyganie, dziś zwani Romami, muzułmańscy Tatarzy. Żydzi, Ormianie, Karaimi przybyli do nas – by użyć dzisiejszej terminologii – jako uchodźcy. Tatarami wielki książę Witold zasiedlał Litwę, a za zasługi wojenne dla Rzeczypospolitej Jan III Sobieski 300 lat później nadał im szlachectwo. Ich potomkowie żyją dziś na Podlasiu w Bohonikach i Kruszynianach. W tych ostatnich niedawno jacyś uważający się za polskich patriotów wandale popaprali im farbą meczet. Zapewne ci, którzy dziś tak głośno krzyczą o niebezpieczeństwie islamizacji Polski, nie wiedzą o tym, że w wojnie bolszewickiej w 1920 r. brał udział Tatarski Pułk Ułanów im. Mustafy Achmatowicza, ani o tym, że do 1939 r. w 13. Pułku Ułanów Wileńskich był jeżdżący pod buńczukiem szwadron tatarski, którego dowódca rtm. Aleksander Jeljaszewicz poległ w obronie Rzeczypospolitej w szarży pod Maciejowicami. Nie wiedzą też prawdopodobnie, że Sienkiewiczowie wywodzą się ze szlachty tatarskiej… Tak, ten najbardziej polski pisarz był tatarskiego pochodzenia. Nie wiedzą też najpewniej, że potomkami uchodźców ormiańskich byli senator RP, abp Józef Teodorowicz, poeta Szymon Szymonowic, działacz polskiego oświecenia ks. Grzegorz Piramowicz czy profesor krakowskiej ASP, wybitny artysta malarz Teodor Axentowicz. O wkładzie w naukę, kulturę, sztukę czy literaturę potomków szukających schronienia w Polsce Żydów nawet nie wspominam, bo chyba nawet najgłupszym nacjonalistom jest znany. Czym byłaby polska literatura bez Leśmiana, Brzechwy, Tuwima, Słonimskiego, że poprzestanę na nich, by nacjonalistów nadmiernie nie denerwować. Dlatego nie będę już wspominał, że rodzina Majewskich na Litwie była rodziną frankistowską, czyli jak najbardziej żydowską, tym bardziej nie będę przypominał, czyja to matka była z Majewskich… O ileż uboższy byłby polski krajobraz kulturalny bez muzyki cygańskiej. O ileż uboższa byłaby polska kultura bez cygańskich motywów w muzyce czy malarstwie. Wszyscy – i ci, którzy mieszkali tu od stuleci i z tej racji czuli
Tagi:
Jan Widacki