Młodzież i krytycy ocenili najnowszy film o papieżu bardzo słabo. Ostatecznie JP II dawał rodakom i światu „dobry towar” Najnowsza rewelacja z naszego filmowego światka głosi, że film „Karol, papież, który pozostał człowiekiem” zaledwie w ciągu 10 dni od premiery zebrał w kinach półmilionową widownię. A to dopiero początek. Amerykańską biografię Karola Wojtyły „Jan Paweł II” obejrzało w Polsce blisko 2 mln osób. Nie jest to jednak tak dobra nowina, jak by się wydawało. Ponieważ najnowszy film o papieżu jest, niestety, słaby. A mierny film o wielkim człowieku jest mierny podwójnie. Obie części tego włosko-polskiego obrazu – pierwszą oglądaliśmy krótko po pogrzebie Jana Pawła II – nakręcił sprawny rzemieślnik Giacomo Battiato, który takie biografie produkuje hurtowo. Za sobą ma już życiorys Casanovy i Stradivariusa. W tym wypadku też nie porwał się na oryginalny wyczyn artystyczny. Przeciwnie – zaplanował laurkę. Jeszcze za życia papieża złożył scenariusz w Sekretariacie Stanu Stolicy Apostolskiej, a Jan Paweł II osobiście udzielił wskazówek co do przyszłego dzieła. Papież pobłogosławił również Piotra Adamczyka, który miał go zagrać w projektowanym filmie. Dopiero po akceptacji samego bohatera Battiato wziął się do dzieła. Oleodruk na ekranie Efekt był do przewidzenia. „Karol, papież, który pozostał człowiekiem” nie jest samodzielną interpretacją pontyfikatu ani reżyserską wizją osoby papieża. To raczej ruchome obrazy, poskładane w całość fragmenty kroniki filmowej. W dodatku – wbrew tytułowi – papież bardzo rzadko jest tu człowiekiem. Nieustannie nawiedza, błogosławi, głaszcze i przytula. To charyzmatyczny lider z doskonałym wyczuciem mediów i nastroju tłumów. Wszystko to rzucone na tło historii, którą znamy z dzienników telewizyjnych: narodziny „Solidarności”, upadek muru berlińskiego, zamach na WTC. Battiato idzie również na łatwiznę, pokazując wrogów papieża. Komuniści na szczytach władzy to ciemne typy jakby wyjęte wprost z komiksu. Spiskują w ponurych gabinetach, w atmosferze demonicznego zła. Równie schematycznie prezentują się na ekranie polscy robotnicy, twórcy „Solidarności”. Zabiedzeni, umorusani, niedogoleni i w waciakach. Za to z natchnionym obłędem w oczach. Klimat kadru radykalnie się zmienia, gdy pojawia się papież: nawet meksykańscy robotnicy czy murzyńskie dzieciaki stają się przy nim zadbane, czyste i radosne. Na takie sceny zachowano patetyczne pasaże muzyczne Ennia Morricone. Z tym, że nie jest to Morricone z czasów, kiedy pisywał tematy do słynnych spaghetti-westernów. Ani ten Morricone, który dał niezapomniany mariaż katolickiej muzyki liturgicznej i indiańskich bębenków w „Misji” Rolanda Joffé. „Papieski” Morricone jest konwencjonalny, podniosły i pusty. Poza tym film jest dziełem zaskakująco mało religijnym. Nie pokazuje papieża, który zmaga się z lewicującym klerem w Ameryce Południowej. Nie widać, jak Jan Paweł II biedzi się nad sekularyzacją Europy Zachodniej, nie zobaczymy też zawodu, jaki sprawiła mu Cerkiew Prawosławna, która nie dopuściła do jego wizyty w Moskwie. Nie mówiąc o tym, że film pomija przegraną batalię przeciw używaniu przez katolików środków antykoncepcyjnych. Papież jest tu więc raczej kimś w rodzaju światowego guru, który głosi ogólnoludzkie zasady wzajemnego poszanowania, pokoju itp. Niezręczności trafiają się i w szczegółach. Słodka i naiwna Matka Teresa nie ma w sobie nic z nieustępliwości i rzeczowości, jaka cechowała tę zakonnicę. Z kolei zamachowiec Ali Agca to wyłącznie fanatyk przeżarty obłędem. I śmieszny drobiazg: kardynała Ratzingera gra aktor, który jest tęgi i rudy. Papież, ale nie taki! Jak również było do przewidzenia, z okazji premiery gazety wylały hektolitry lukru. Te bardziej powściągliwe – jak „Gazeta Wyborcza” – skwitowały obraz sucho i piórem mało znanych dziennikarzy. I to raczej jako przejaw kultu religijnego niż sztuki filmowej. Prawdziwa dyskusja przeniosła się więc do internetu. A tu opinie „od ściany do ściany”. Najwięcej jest zachwytów tych, którym łzy wzruszenia podczas projekcji zalewały oczy. „Oglądałam ten film i myślę, że ten film jest wspaniały. Piotr Adamczyk, który gra samego papieża, świetnie go zagrał. Jan Paweł II był dla Polaków wielkim człowiekiem i ten właśnie film świetnie o tym opowiada…”, czytamy na jednym z forów. Mniej liczna grupa dyskutantów to ci, którzy patrzą na rzecz trzeźwo i oddzielają partacki film od jego bohatera. Postać wybitna – filmowa biografia słaba. Trudno. „Wiem, niektórym ciężko
Tagi:
Wiesław Stanowski