Nieważne, czy rządzi PiS, czy PO i PSL – polskie służby nadużywają prawa do inwigilacji obywateli Polacy emocjonują się aferą Pegasusa, ale żyją w nieświadomości, że są niezgodnie z prawem rozpracowywani przez służby „tradycyjnymi” metodami. I żadnej partii nie zależy na tym, by ukrócić ten skandaliczny proceder. Te „tradycyjne” metody to m.in. podsłuchiwanie rozmów telefonicznych, kontrola korespondencji elektronicznej i listownej, udostępnianie przez operatorów danych telekomunikacyjnych – o lokalizacji telefonu, do kogo należy dany numer komórki oraz numer IP komputera, wykazów połączeń. W sieci inwigilacji Prawo do inwigilacji ma 12 służb: policja, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Służba Kontrwywiadu Wojskowego, Centralne Biuro Antykorupcyjne, Biuro Nadzoru Wewnętrznego MSWiA, Krajowa Administracja Skarbowa, Służba Ochrony Państwa, Straż Graniczna, Żandarmeria Wojskowa, Agencja Wywiadu, Służba Wywiadu Wojskowego, Inspektorat Wewnętrzny Służby Więziennej. Według doniesień „Gazety Wyborczej” Prokuratura Krajowa ma system Hermes, który służył do nielegalnej inwigilacji polityków, urzędników państwowych, sędziów i prokuratorów podejrzewanych o nielojalność wobec rządu PiS i Zbigniewa Ziobry. Ale to nie wszystko. Z dokumentów ujawnionych przez Edwarda Snowdena wynika, że Polska bierze udział w dwóch programach amerykańskiej agencji wywiadowczej National Security Agency (NSA) – „Oakstar” i „Orangecrush” – przekazując USA nawet 3 mln metadanych dziennie. Nie wiadomo, czyje to dane ani kto i w jakich celach je wykorzystuje. Zgodnie z oficjalnymi statystykami każdego roku podsłuchiwanych jest ok. 10 tys. osób. A przypadków, gdy służby sięgają po billingi – ok. 2 mln. Według organizacji pozarządowych liczby te są zaniżone. Trybunał po stronie obywateli W lipcu 2014 r. (rządziła wtedy koalicja PO-PSL, a premierem był Donald Tusk) Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok w sprawie siedmiu skarg złożonych przez rzecznik praw obywatelskich Irenę Lipowicz i prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta na przepisy o inwigilacji i o tzw. billingowaniu, czyli sięganiu po dane od teleoperatorów, które odbywa się bez żadnej kontroli. A są to informacje o połączeniach telefonicznych i o tym, w jakich stacjach logowały się komórki (BTS), co pozwala ustalić, gdzie były i z kim się kontaktowały rozpracowywane osoby. TK orzekł częściową niekonstytucyjność przepisów inwigilacyjnych, stwierdzając jednocześnie, że trzeba: wprowadzić niezależną kontrolę udostępniania służbom danych telekomunikacyjnych (tzw. billingowania); zawiadamiać inwigilowanego po ostatecznym zamknięciu sprawy, że był inwigilowany; nakazać sądom określanie w zezwoleniu na inwigilację, jakie dane i jakiego rodzaju technikami można zbierać; wprowadzić maksymalny możliwy czas trwania kontroli operacyjnej; zagwarantować niezwłoczne, komisyjne i protokolarne niszczenie materiałów z inwigilacji zawierających tajemnice zawodowe (np. adwokacką czy dziennikarską), co do których sąd nie uchylił tajemnicy zawodowej; niezwłocznie niszczyć dane niemające znaczenia dla prowadzonego postępowania; doprecyzować, kiedy można inwigilować (w jakim celu, w jakim zakresie). Trybunał Konstytucyjny dał rządowi PO-PSL 18 miesięcy na zmianę przepisów. Bartłomiej Sienkiewicz, który był ministrem spraw wewnętrznych, zapewnił, że rząd wywiąże się z nałożonego obowiązku. Jednak PO i PSL zignorowały wyrok. PiS przykręca śrubę Gdy PiS doszło do władzy w 2015 r., jedną z pierwszych decyzji była zmiana prawa inwigilacyjnego. Jednak nie według wytycznych Trybunału Konstytucyjnego, ale według własnego widzimisię. Zwiększono uprawnienia służb, które mogą m.in. pozyskiwać dane o obywatelach za pomocą stałych łączy internetowych, bez konieczności składania wniosków do dostawców usług telekomunikacyjnych. PiS zagwarantowało policji i innym służbom niekontrolowany i nielimitowany dostęp do gromadzonych przez operatora „informacji o rozpoczęciu, zakończeniu oraz zakresie każdorazowego korzystania z usługi świadczonej drogą elektroniczną”, a więc informacji o tym, że dana osoba korzystała z mediów społecznościowych, poczty internetowej, wyszukiwarki itp. Służby mogą więc pozyskiwać informacje wrażliwe nie tylko wówczas, gdy jest to konieczne do wykrywania najpoważniejszych przestępstw, ale także, gdy jest to dla służb po prostu wygodne, np. do celów politycznych. Tak też się stało. Gdy wyszło na jaw, że uczestnicy pokojowych demonstracji w obronie niezależności sądów (m.in. parlamentarzyści opozycji, a nawet młodzież, która spotkała się w jednej z warszawskich kawiarni ze Zbigniewem Hołdysem) byli inwigilowani przez policję, ówczesny szef MSWiA Joachim Brudziński bredził, że stróże prawa dbali w ten sposób o ich bezpieczeństwo. W policyjnej operacji o kryptonimie „Sejm” uczestniczyli m.in. funkcjonariusze z elitarnego Wydziału do walki z Cyberprzestępczością, śledząc w internecie wpisy osób uczestniczących w protestach, by się zorientować w ich planach. Tymczasem zgodnie z Ustawą o policji czynności operacyjno-rozpoznawcze można prowadzić