Działania Facebooka w Europie są walką nie tyle z dezinformacją, ile z rosyjską propagandą Mark Zuckerberg znany jest z dopracowanego niemal do perfekcji wizerunku publicznego i bon motów, którymi sypie w czasie wystąpień. Szafa pełna identycznych szarych T-shirtów, coroczne wyzwania w rozwoju osobistym, które sam sobie stawia i o których pisze na swoim koncie na portalu, oraz narracja o pełnej niezależności Facebooka – to wszystko składa się na filozofię, którą Zuckerberg podsumowuje hasłem: „Idź szybko do przodu i niszcz rzeczy”. Spośród ulubionych recept opisujących sukces Facebooka najczęściej jednak używa dwóch. Pierwsza jest obietnicą, że portal zawsze pozostanie darmowy dla użytkowników, druga – zapewnieniem, że zamiast wznosić mury i dzielić, jego platforma buduje mosty i łączy ludzi. Koniec Wielkiej Agory Wszystkie te zabiegi marketingowe mają tak naprawdę jeden cel – zaszczepienie w internautach na całym świecie przekonania, że Facebook jest bytem neutralnym. Nie tylko światopoglądowo, ale i finansowo. Im bezpieczniej czują się na portalu użytkownicy, tym większe szanse, że umieszczą na nim prywatne dane. Zdjęcia, informacje, plany wakacyjne. A dane to nie tylko złoto XXI w. – to przede wszystkim waluta, którą Facebook zarabia na swoje istnienie. Im więcej danych zbierze, tym więcej może ich potem sprzedać na wolnym rynku. Kupców, jak wiadomo, nie brakuje. W dodatku – co wyszło przy okazji licznych śledztw dziennikarskich po amerykańskiej kampanii wyborczej w 2016 r. – przez lata dla władz Facebooka sprawą drugorzędną było, kto na portalu się reklamuje, dzieli informacjami czy skupuje dane o użytkownikach. Wraz z ujawnieniem przez „New York Timesa” w 2017 r. roli Facebooka jako biernego dostarczyciela gruntu pod rosyjską dezinformację bezpowrotnie skończyła się era neutralności politycznej portalu. Zuckerberg nie może już twierdzić, że jego platforma jest współczesnym odpowiednikiem ateńskiej agory, gdzie każdy obywatel mógł wygłosić swoje poglądy. W odpowiedzi na krytykę i zarzuty pasywności w zapobieganiu rozprzestrzenianiu fałszywych informacji władze Facebooka obiecały wprowadzić całą gamę rozwiązań „mających chronić i promować prawdę” – jak nazwała je Sheryl Sandberg, druga po Zuckerbergu najważniejsza osoba w firmie. Proponowane zmiany dotyczyły niemal wszystkich aspektów obracania informacją w mediach społecznościowych – od nowych reguł zgłaszania fałszywych czy nienawistnych treści do bardziej skrupulatnego weryfikowania reklamodawców i publicznych profili. W ciągu ostatnich dwóch lat Facebook tak energicznie zabrał się do czyszczenia swojej części internetu, że według wielu krytyków zaczyna przesadzać. Z Wielkiej Agory staje się powoli Wielkim Cenzorem. Czystka w Hiszpanii W Europie uderzył w tym roku już dwa razy. Najpierw w Hiszpanii, przed kwietniowymi wyborami parlamentarnymi. Kilka dni przed zaplanowanym na 28 kwietnia głosowaniem władze portalu usunęły 17 politycznych profili publicznych, łącznie śledzonych przez 1,4 mln użytkowników. Profile te, koordynowane przez trzy prawicowe platformy: Unidad Nacional Española (Hiszpańska Jedność Narodowa), Todos Contra Podemos (Wszyscy Przeciw Podemos) i Lucha por España (Walka o Hiszpanię), tylko w ostatnim tygodniu swojego funkcjonowania opublikowały treści, które dotarły do ponad 7 mln użytkowników. Facebook zlikwidował je z dnia na dzień. Główne zarzuty pod ich adresem to: dystrybuowanie fałszywych informacji, wpisy zawierające mowę nienawiści oraz generowanie sztucznego ruchu na portalu. Zwłaszcza to ostatnie zjawisko doskonale pokazuje, jak łatwo było do tej pory obchodzić wewnętrzne regulacje portalu dotyczące dezinformacji. Przynajmniej na pierwszy rzut oka Facebook nie zabrania użytkownikom administrować kilkoma kontami jednocześnie. Mowa tu oczywiście o tzw. profilach publicznych, zwanych fanpage’ami. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy w rękach jednej osoby czy grupy znajdują się na pozór niezwiązane ze sobą platformy o bardzo silnym ładunku ideologicznym. Tak było właśnie w przypadku hiszpańskiej prawicy – większość z 17 usuniętych kont była tylko podstronami dużych profili politycznych. Z jednoczesnym administrowaniem kontami Facebook walczy, bo to właśnie staje się źródłem baniek informacyjnych. Ten sam wpis czy artykuł udostępniony z dezinformującego portalu, opublikowany jednocześnie na kilkunastu profilach o luźno powiązanej tematyce, działa jak echo – wzmacnia przekaz. Użytkownicy niewprawieni w rozróżnianiu źródeł informacji w internecie często nie są w stanie sami odkryć, że za bombardowaniem treściami na konkretny temat