Wielki „Szu” i nie tylko

Wielki „Szu” i nie tylko

Jan Nowicki - aktor , poeta i pisarz. 2008/08,Image: 428539599, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: Krzysztof Zuczkowski / Forum

Jan Nowicki 1939-2022 Chodził i kapał talentem. Mistrz karcianej szulerki, Ketling z „Pana Wołodyjowskiego”, Stawrogin z „Biesów”. Grał wszystko. Do końca Na aktora się nie zapowiadał. Na świat przyszedł w miasteczku Kowal w okolicach Włocławka, których jeszcze przez wiele lat miał nie zatruwać miejscowy przemysł chemiczny. Z dzieciństwa zapamiętał dwa rodzaje teatru: dziwowisko, jakim bywał pożar, i pogrzeb kogoś znaczniejszego. Planował kształcić się na pianistę. Chadzał nawet na lekcje muzyki do miejscowego organisty, ale w szkole muzycznej w Inowrocławiu pozbawiono go złudzeń. Za mały rozstaw palców, może grać najwyżej na kontrabasie. Nie zmartwiło go to zbytnio, zresztą sam nie bardzo wiedział, co chce w życiu robić. W Bydgoszczy męczył się aż w siedmiu różnych szkołach średnich. Z każdej albo go wyrzucano za nieróbstwo, albo sam uciekał do następnej, bo poprzednia go nudziła. Doszło do tego, że maturę zdawał w 1958 r. w Łodzi. Do krakowskiej szkoły teatralnej zdawał, ponieważ wydawało mu się, że aktorstwo to najlżejszy chleb, wystarczy tylko trochę poudawać. Na egzaminie wstępnym kazali mu ukołysać do snu niemowlę, którym miało być postawione przed nim krzesło. Udało się, przyjęli i Jankowi z miejsca przewróciło się w głowie. Na pierwszym roku nie robił dosłownie nic. Miał wrodzony talent i to musiało gronu pedagogicznemu wystarczyć. Na tym przekonaniu nie zajechał jednak daleko. Wyrzucono go na drugim roku za brak postępów. Żeby uciec przed wojskiem, schronił się na posadzie górnika w śląskiej kopalni. Wtedy zrozumiał, co to znaczy lekki i ciężki chleb. Wrócił do szkoły teatralnej, ale teraz już pokornie uczył się zawodu. A jak wspomniał sobie pracę na przodku, to zaraz do indeksu zaczęły wskakiwać piątki z plusem. Zatracony w teatrze Z takimi ocenami dostał po studiach angaż marzenie w Starym Teatrze w Krakowie. Darowano mu nawet obowiązek odpracowania dwóch lat w którymś z prowincjonalnych teatrów. Debiutował wprawdzie w pośledniej roli Kacpra w „Weselu” Wyspiańskiego, ale i tak nawet weterani Starego gratulowali mu niecodziennego wyróżnienia. W jakimś sensie z tego teatru nie wyszedł do końca życia, a Kraków w jego wspomnieniach „jest jedynym miastem w Polsce w pełni teatralnym, w którym aktor ma czas na myślenie, na refleksję. A jednocześnie tak wiele może się nauczyć”. Kochał Kraków za jego kameralność. „Wychodzę z domu, kiedy zegar na rynku zaczyna bić dziewiątą. Kiedy kończy, jestem już w teatrze. To daje spokój i skupienie – tak trudne do osiągnięcia w Warszawie”. Powoli Nowicki wyrastał na aktora, który jest twarzą swojego pokolenia. Reżyser Krystian Lupa mówił: „Jego twarz (nawet w teatrze) wydaje się bliżej widza niż twarze innych aktorów, jakby miał dar własnego sekretnego »zbliżenia«”. Był częścią pokolenia – pierwszego od niepamiętnych czasów – wolnego od tragicznych wyborów, jakie przynosiła historia, a przecież zaangażowanego w nieustanne rachunki z samym sobą. Taki właśnie był jego Józef K. z inscenizacji „Procesu” Kafki w reżyserii Jerzego Jarockiego. A wcześniej Artur z „Tanga” Mrożka tego samego reżysera. Tu Nowicki miał zagrać młodego człowieka, który z Października 1956 r. pamięta tylko, jaka wtedy była pogoda. A potem nastąpiły wszystkie te wewnętrznie skłócone, skonfliktowane z samym sobą postacie wyjęte z powieści Dostojewskiego, zwłaszcza Stawrogin z „Biesów” w inscenizacji Andrzeja Wajdy. „Nie było lekko: Wajda wymagał od aktora współtworzenia teatru. Nie wystarczy zagrać rolę, trzeba jeszcze znaleźć dla siebie miejsce w spektaklu”, powtarzał Nowicki. Poza tym uważał, że te role można było jeszcze pogłębić. Tymczasem Wajda był bardziej zainteresowany lansowaniem własnych spektakli niż pogłębianiem postaci. Rozgoryczony tłumaczył, że „z ludźmi podobnymi do młodego Pszoniaka, Radziwiłowicza, Nowickiego powinien był wziąć do ręki np. »Braci Karamazow« i pracować nad nimi przez pół roku. Scena po scenie, bez świadomości, że musi to zaraz pokazać w Tokio, Nowym Jorku czy Moskwie. Prawdziwy światowy teatr nie polega na objazdach. Niech więc przyjadą z Tokio czy Buenos Aires do nas, do Krakowa, i zobaczą, jak wygląda europejski, światowy teatr”. Amant żurnalowy Z teatru zaczął być dopraszany do filmu. A tu na początek zgrzyt. Andrzej Wajda zaproponował mu rolę kpt. Wyganowskiego w „Popiołach” (1965), ale na pierwszej próbie tak go zrugał przy wszystkich za nieopanowanie tekstu, że Nowicki miał ochotę rzucić film w diabły na zawsze. Tyle że już zgłaszali się następni reżyserzy. Najwięcej było łowców żurnalowych przystojniaków. „Byłem zawsze obsadzany według

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 51/2022

Kategorie: Kultura