Ewa Wachowicz szczerze mówi o kulisach swojej kariery Gdy na ekranie telewizyjnym żegnała się z „Tańcem z gwiazdami”, była uśmiechnięta i rozluźniona. Później jednak, w rozmowie, nie kryje odrobiny zawodu: – Oczywiście, że było mi trochę smutno, przecież, choć może to trochę za duże słowo, odpadnięcie jest jakąś tam porażką. Fajnie byłoby tańczyć jeszcze dalej, bo to doskonały trening dla ciała i dla duszy – mówi. Ćwiczenia nie były dla niej żadną męczarnią czy wysiłkiem ponad siły, zawsze lubiła ruch. – Jestem bardzo aktywna fizycznie, to dobre dla ciała i samopoczucia. Uwielbiam narty (w Alpach, bo nie mam czasu na stanie w kolejkach), jeżdżę na rolkach, pływam, biegam, skaczę na skakance, uprawiam pilates (gimnastyka mięśni brzucha). No i bardzo lubię tańczyć. Codzienne treningi taneczne spowodowały, że schudłam tylko o dwa kilo, z 68 do 66 kg. To na pewno nie był rekord tego programu. Niestety, Omenaa Mensah, choć kolejny raz otrzymała niskie oceny sędziów, wyeliminowała ją SMS-ami od widzów. Na internetowych forach rozgorzały gorące dyskusje: „Czy to prawda, że Ewa Wachowicz pokłóciła się ze swym tanecznym partnerem Markiem Fiksą? O co tu chodzi? Dlaczego odpadła? Ludzie, powiedzcie, co się naprawdę stało?”. Wyjaśniamy więc – nie pokłóciła się. A co się naprawdę stało? Ludzie, to wasza wina. Było wysyłać więcej SMS-ów, toby nie odpadła! Gorycz tej porażki jest w tym przypadku o tyle większa, że z powodu występu w nadawanym przez TVN „Tańcu z gwiazdami” Ewa Wachowicz musiała zrezygnować z prowadzenia w TVP 2 programu kulinarnego na licencji brytyjskiej, nad którym pracowała od paru miesięcy. Producent programu wysłał ją nawet do Londynu, by zapoznała się z tajnikami jego produkcji. Odwołano również jej występ w show „Mój pierwszy raz”. Choć nie była pracownicą telewizji publicznej, występ w programie konkurencyjnej stacji okazał się barierą nie do pokonania. – Po prostu straciłam pracę. Nie przypuszczałam, że udział w „Tańcu z gwiazdami” przeszkadza, abym w telewizji publicznej prowadziła kulinarny show i była jego współautorką. Rozmawiałam z prezesem Wildsteinem, powiedział, że muszę wybrać. A z „Tańcem” miałam już podpisaną umowę, jej zerwanie byłoby nieprofesjonalne, no i groziło wysoką karą. I wprawdzie już zakończyła udział w „Tańcu”, ale w międzyczasie prowadzenie jej programu powierzono Oldze Bończyk. Od podstawówki z chłopcami Podobnych niepowodzeń było jednak niewiele na życiowej drodze Ewy, prowadzącej z podkarpackiej wsi Klęczany koło Gorlic, do wysokiego stanowiska i atrakcyjnej pracy w Warszawie oraz Krakowie. – To nie jest porcelanowa panienka korzystająca głównie ze swej urody. To mocno stąpająca po ziemi, dobrze zorganizowana osoba, posługująca się zdrowym rozsądkiem. Czuję z nią też metafizyczną więź, bo jest spod tego samego znaku (Waga) – mówi Andrzej Sikorowski, lider grupy Pod Budą. Los dał jej szansę, uroda była kapitałem – ale szansę tę umiała dobrze wykorzystać. Zrobiła to sama, bez pomocy tabunu krewnych i znajomych na różnych wysokich stanowiskach. Wiejskie życie dobrze przygotowało ją do solidnej pracy. – Byłam wychowywana w poczuciu obowiązku i odpowiedzialności. Na wsi jeden drugiemu pomaga, od małego miałam określone obowiązki. Już jako pięciolatka pomagałam przerywać buraki, przy sianokosach przewracałam siano, podczas żniw robiłam powrósła dla wszystkich sąsiadów. Byłam w tym naprawdę dobra, mówiono, że mam spryt w rękach. Boże, jak ja uwielbiałam żniwa! – wspomina. Gdy do gospodarstwa rodziców wkroczyła nowoczesność w postaci kombajnów, żniwa straciły dla niej wiele ze swego uroku. Potem, kiedy rodzice wyjeżdżali do miasta, Artur, starszy o sześć lat brat, oporządzał wszystko w oborze, wykonywał cięższe prace, a Ewa doiła krowy, wyprowadzała je i zaganiała. Ale przede wszystkim, co częste w rodzinach wiejskich, rodzicom bardzo zależało na wykształceniu dzieci. I Ewa, i jej brat skończyli studia, na które przepustką stało się niezłe gorlickie liceum. Naturalnie należało się uczyć, ale Ewa była dobrą uczennicą, zwłaszcza z przedmiotów ścisłych. I od pierwszej klasy LO przyciągała uwagę chłopców. – Już w podstawówce pod tym względem było nieźle – śmieje się. Starszy brat wprowadzał ją w „męskie rozrywki”. – Łaziłam z nim po drzewach, robiłam szałasy, chodziłam na boisko, stałam na bramce i obrywałam piłką w twarz. Takie
Tagi:
Andrzej Leszyk