Rozmowy z ludźmi na łożu śmierci Ostatnie słowa? Już się w życiu nagadałem – Grześ Łojewski ma cięty humor. Śmierć dawno przewartościowała świat 30-latka z Wołomina, wywracającego oczy z braku tlenu. Urządzenie umieszczone na brzuchu posapuje odgłosem wycieraczki samochodowej. Wymusza oddech – wdech, wydech, 20 razy na minutę. Od ponad trzech lat ten silnik od wycieraczki malucha pompuje w Grzesia życie. Ukradzione śmierci 37 miesięcy. Minuta po minucie… Z medycznego punktu widzenia przy takiej pojemności płuc Grześ powinien już nie żyć. O swojej chorobie mówi z podręcznikową precyzją. I tak jakoś nonszalancko: – Właściwie umieram od urodzenia. Stopniowy zanik mięśni. Ustają wszystkie funkcje – krążenie, przewód pokarmowy, przepona. Ostatnie popsują się mięśnie sercowe. To już końcowa faza. Prowadzi do… No… Nie ma już ratunku… Żadne z nas nie odważa się wypowiedzieć słowa śmierć. Czuję zażenowanie i strach przed niezręcznością. Jakie słowa dobierać? Żyjącym nie wypada mówić o tamtej stronie. – Gdy zaczęły zanikać mięśnie oddechowe, zapadałem w śpiączkę nawet w trakcie przełykania. Trzy lata temu już nie było nadziei. Miałem umrzeć. Przyszedł ksiądz z ostatnim namaszczeniem. Nie, na respirator się nie godziłem. Potem pojawia się dylemat etyczny, kiedy powiedzieć dość – Grześ mówi na wydechu silnika. Powoli. Każdy oddech to wysiłek. Rozmowa nie potrwa długo. Powie, kiedy będzie miał dość. „Żebra mu państwo połamią, nie ma sensu”, słyszeli od lekarzy Łojewscy, gdy zaczęli wymuszać oddech u Grzesia. Dzień i noc. Jedno spało, drugie naciskało brzuch. Pół roku. Co pięć minut, gdy synowi brakło tchu. Najgorzej było w nocy. Żaden sen. Raz ojciec naciskał bez przerwy. To był pierwszy godzinny sen Grzesia od czterech miesięcy. – Potrzeba chwili – tłumaczy Łojewski, inżynier elektronik. Kupił ten silnik od wycieraczki, zrobił listwę i pasek z tego, co było pod ręką. Sam naciska i puszcza. W ostatniej fazie tej choroby wszyscy są ubrani ciepło. Na zimne, nieruchome ręce, w których coraz wolniej krąży krew, nakłada się bawełniane rękawiczki… Obsługują komputer dzięki specjalnej myszce i wirtualnej klawiaturze. Grześ porządkuje na nim swoje życie. Pod każdą fotografią na ekranie jest data i miejsce. Przesuwające się lata oddzielają kolejne etapy prowadzące do finału: sześć lat – diagnoza i pierwsze objawy. Na zdjęciu z zerówki tylko Grześ podpiera się piąstkami, siedząc w kucki. Druga klasa – już głowa leci do tyłu. Trzecia – Grześ na wózku. Mama co trzy godziny lekcyjne przychodziła wysadzać Grzesia, żeby skończył ogólniak. Matura – jeszcze napisał rękoma. Potem… Już nie rusza rękami ani nogami. – Studia? Chciałem sobie pożyć. Wszyscy, którzy studiowali z tą chorobą, już nie żyją. Luty, wychodzisz na mróz, od razu infekcja – ucina Grześ. To samo urządzenie ma umocowane przy łóżku i w samochodzie. – A co, będzie umierać w domu? – mówi matka. Na fotografiach z ostatnich lat najwięcej jest sanktuariów maryjnych. Święta Lipka, Częstochowa, Licheń. Wszyscy w domu jakby zwróceni ku tym fotografiom. Bo pytanie o plany Grzesia to nietakt. – Już wszystko zrobiłem – żartuje. Grześ to realista. – Żeby jeszcze tylko starczyło czasu na zrobienie strony o sobie. Żeby inni nauczyli się z niej, jak można tej chorobie wyrwać trochę życia. Na razie Grześ rozsyła przez Internet patent na urządzenie do oddychania. – Takie banalne, a ile życia – Łojewski wstaje poruszyć mięśnie syna. Trzeba to robić ciągle. Bo ciało leci do tyłu z powodu przykurczy. – Świat jest na to niemy. Bez silnika od wycieraczki Grześ pożyłby godzinę. Urządzenie może się zepsuć w każdej chwili. Trzeba ciągle udoskonalać. Gdyby nie ojciec… Zresztą i tak można powiedzieć, że Grześ jest już weteranem. Statystycznie z chorobą mięśni typu Duchenne’a żyje się ok. 20 lat. Zwykle odchodzi się świadomie… – Żadne pożegnanie nie jest radosne. Strach? Skoro tylu przede mną dało sobie radę – Grześ ma na twarzy grymas. Podsumować doczesność Gdy wyłączamy telewizor, na ekranie przez ułamek sekundy widać kropeczkę. Potem gaśnie.
Tagi:
Edyta Gietka