Wierzyłem w sukces

Wierzyłem w sukces

Sportowcy w końcu przekonali się, że trenując w kraju i pod kierunkiem miejscowego szkoleniowca, można zdobywać medale w pływaniu Paweł Słomiński, trener kadry olimpijskiej pływaków – Ma pan sposób na to, żeby nikomu z pana ekipy woda sodowa nie uderzyła do głowy? – Mnie jakoś jeszcze nie uderzyła. Zresztą to chyba zależy od charakteru i mentalności człowieka. Robię swoje i wolę się nad tym nie zastanawiać. Bo im więcej myślę, tym częściej dochodzę do wniosku, że nie robię nic nadzwyczajnego. – Ale na przykład w piłce nożnej przerabialiśmy już to, że po jakimś czasie dla zawodników i trenerów bardziej liczyła się nowa bryka i fryzura niż wyniki… – Szczerze mówiąc, mamy taką piłkę, na jaką pozwalają trenerzy. Tam rządzą pieniądze i to one dyktują warunki. Na szczęście w pływaniu jest inaczej. Mam pod opieką świetnych zawodników. Otylia, Paweł Korzeniowski, Łukasz Drzewiński, Beata Kamińska. I ci wszyscy ludzie dają się zdyscyplinować. Znają swoją wartość, ale też potrafią słuchać. Za to ich cenię. – To za pana czasów polscy pływacy zaczęli przywozić z europejskich i światowych imprez medale. Wcześniej nikt nie śmiał nazwać Polski światową potęgą. Teraz to co innego. Liczył pan na to? – Nie, choć w głębi serca wierzyłem, że coś takiego kiedyś nastąpi. Bo jeśli ktoś ciężko pracuje, a przy tym nie brakuje mu zdolności, to wyniki w końcu muszą się pojawić. W mojej pracy bardzo ważne były sukcesy Otylii. W Polsce jest bardzo dużo zdolnej młodzieży. I ci ludzie w końcu zobaczyli, że współpraca z polskim trenerem może przynosić efekty. Uwierzyli w to, co do niedawna wydawało się wszystkim niemożliwe: że trenując w kraju i pod kierunkiem miejscowego szkoleniowca, można zdobywać medale. – W takim razie, co takiego ma w sobie najlepszy polski trener pływaków, że z tłumu identycznych ludzi w czepkach i kostiumach potrafi wyłuskać talenty? – Ja mam komfortową sytuację: pracuję z najlepszymi z najlepszych. I nawet gdy ktoś ma akurat gorszy dzień, to wiem, na co stać tego zawodnika. Wiem, bo wcześniej obserwowałem go na krajowych imprezach. – Zanim nastały „czasy Słomińskiego”… – Czasy Słomińskiego? Nie przesadzajmy! – A jednak. W każdym razie wcześniej mówiło się, że z trenowania w kraju nigdy sukcesów nie będzie. Co pan na to? – Tak się mówiło, prawda. Ale gdy Otylia zaczęła bić swoje pierwsze rekordy, to głosy niedowiarków szybko ucichły. Wcześniej sporo zawodników z Polski wyjeżdżało do USA. Szli na łatwiznę, wierzyli w szybki i trwały efekt. Ja pracowałem w swoim tempie. Na ostatnie igrzyska mieliśmy pięcioro zawodników. Potem w kadrze opracowaliśmy czteroletni program dla reprezentacji. I teraz na igrzyska w Pekinie szykujemy już 20-osobową ekipę pływaków. Poza Otylią czy Korzeniowskim mamy też zawodników, którzy godnie będą nas reprezentować w finałach. Na przykład Beata Kamińska, która, mówiąc dosadnie, w wieku 25 lat została odkurzona. Ale takie efekty przynoszą nie tylko praca i trening, lecz także wiara w sukces i dobra atmosfera. Bo zawodników często dzieli się na takich, którzy wierzą i robią wyniki, oraz na tych, którzy nie robią wyników, bo nie wierzą. Teraz jest tylko jeden problem: jak utrzymać taki poziom do igrzysk. – Uda się? – W tym sporcie nie ma wielkich pieniędzy, zawodnik szybko się nie zepsuje. – Pamięta pan siebie z czasów nauczyciela wf. w warszawskiej podstawówce? – Oczywiście, to żadna prehistoria. Mentalnie wcale się nie zmieniłem. Wtedy pracowałem z dziećmi, teraz też zajmuję się młodymi ludźmi. I czasem jestem dla nich jak kumpel, czasem jak bezwzględny nauczyciel. Potrafię wstrzymać komuś stypendium, nie zgodzić się na wyjazd. Oni wszyscy mogą na mnie liczyć 24 godziny na dobę. Ale w zamian oczekuję odpowiedzialności. Nie mogłem darować Łukaszowi Gąsiorowi. Najpierw jako jedyny z kadrowiczów nie zdał matury, potem został ukarany za nadużycie alkoholu, a ostatnio nałożono na niego dwuletnią dyskwalifikację za palenie marihuany. Powiedziałem mu, że się na nim zawiodłem i nawet nie próbowałem po raz kolejny wyciągać go z tarapatów. Sam składałem wniosek do komisji dyscyplinarnej. – Ale chyba inaczej karci i nagradza się grupę dzieciaków, a inaczej ludzi, którzy są na świeczniku i mają robić wyniki. – Zawsze będę powtarzać, że podziwiam swoich zawodników. Są w takim wieku, że ktoś inny mógłby unieść się jakimś młodzieńczym honorem. Ale staram

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2006, 2006

Kategorie: Sport