Witaj, bolszewio!
Do władzy powraca mentalność bolszewicka. Jej istotą jest głęboko ugruntowane przeświadczenie, iż prawo ma służyć panującej aktualnie władzy, gdyż nie ma ono samoistnego bytu, nie jest nadrzędną wartością w procesie kształtowania ustroju państwa. Co ciekawe, to fakt, iż ludzie prawicy głoszący powszechnie swą nienawiść już nie tylko do komunizmu, ale nawet do każdego śladu lewicowej troski o społeczeństwo – tak łatwo i bez najmniejszych oporów akceptują i realizują w praktyce wiele zasad wziętych z bolszewickiego arsenału środków sprawowania władzy. Osławiona ostatnio ustawa uwłaszczeniowa jest klasycznym wręcz przykładem takiego działania skłaniającego mnie do okrzyku: witaj, bolszewio! Cóż bowiem parlamentarna prawica wymyśliła? Szukając bata na Kwaśniewskiego, prawicowi posłowie uznali, że chcąc pozbawić pana Aleksandra szans wyborczych, należy zapomnieć o obowiązującej w kraju konstytucji, bardzo wyraźnie określającej system własności w naszym państwie. Fundamentalny jest tu artykuł 64 ustawy zasadniczej. Warto go przypomnieć, choć w części: “ p.2. Własność, inne prawa majątkowe oraz prawo dziedziczenia podlegają równej dla wszystkich ochronie prawnej; p.3. Własność może być ograniczona tylko w drodze ustawy i tylko w zakresie, w jakim nie narusza ona istoty prawa własności”. Jeśli ochrona prawna jest równa dla wszystkich, to konia z rzędem temu, kto dowiedzie, iż obłożona prezydenckim wetem ustawa uwłaszczeniowa nie narusza zasadniczo własności komunalnej i spółdzielczej, a także państwowej. Ta jedna przywara wystarczy, by uzasadnić konieczność przyjęcia owego weta. Lecz nie koniec na tym. Bardzo cenię marszałka Płażyńskiego, ale słyszałem jego wypowiedź dla radia. Stwierdzał pan marszałek, że ustawa budzi jego zastrzeżenia legislacyjne, aliści glosował za nią, tak jak cały klub. Horror. Jeśli marszałek Sejmu, mądry i przyzwoity człowiek, uważa dyscyplinę klubową za wartość mocniej wiążącą niż jego potwierdzony przysięgą poselską i wyborem na głównego w parlamencie stróża prawa obowiązek, to źle się dzieje w państwie polskim. W dyskusjach o tej ustawie wiele mówiono, iż obdarowani mieszkaniami biedni ludzie nie udźwigną samodzielnie kosztów utrzymania zamieszkiwanych na nowych warunkach domów, że ci, co musieli swoje mieszkania wykupić za własne pieniądze, poczują się nabrani, gdy sąsiad dostanie je za darmo itp. To wszystko są bardzo ładne zmartwienia, lecz podstawowym zarzutem jest oczywisty fakt naruszenia przez prawicowych posłów konstytucji. Tędy bolszewizm zaziera ponownie do okien Rzeczypospolitej. Inna sprawa to haniebne zarzuty, jakie prawicowi awanturnicy polityczni stawiają z tej okazji prezydentowi. Złej sławy, z czasów gdy kierował telewizją, poseł Walendziak wykrzykuje, iż pan Aleksander uwłaszczył się za tanie pieniądze na mieszkaniu, jakie nabył przed laty od miasta. Walendziak dobrze zna prawdę, więc świadomie kłamie. Rada Gminy Mokotów, złakniona pieniędzy na pilne potrzeby dzielnicy, uchwaliła szybką sprzedaż pewnej ilości komunalnych mieszkań na bardzo dogodnych warunkach. Była to Rada już, nazwijmy to, “solidarnościowa”. Nic w tej transakcji nie było wyjątkowego. Po całej Warszawie sprzedawano w tym trybie mieszkania i skorzystały z tego tysiące ludzi. Był to odprysk, jeden z ostatnich, łatwości nabywania mieszkań – panującej za komuny z tą tylko różnicą, że wówczas łatwo było nabyć prawo do mieszkania, cena i oprocentowanie kredytów były bardzo korzystne, lecz trzeba było długo czekać na realizację transakcji. Poseł Walendziak świetnie zna tę sprawę. Natomiast kłamie z chęci zaszkodzenia zwycięskiemu prawdopodobnie kandydatowi. Kłamie, gdyż z jego własnej, walendziakowej nieudolności bierze się spora część skandalicznej klęski wodza prawicy w biegu ku prezydenturze. Można już dzisiaj, kiedy sporo faktów jest jeszcze przemyślnie ukrytych, napisać grubą książkę o stosunku prawicy politycznej do prawa. Na okładce należałoby umieścić ulubioną zasadę tego ugrupowania: “Prawo – prawem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. To też była jedna ze świętości bolszewizmu obok innej zasady głoszącej, że: “Moralne jest to, co służy dobru klasy robotniczej, zaś o tym, co jest dla niej dobre, decydujemy my” (w domyśle: my, bolszewicy). Ważną częścią tej książki musiałoby być dociekanie, jak to się stało, że prawica – nie tylko polska – tak chętnie i łatwo akceptowała bolszewickie zasady rządzenia, moralności, niedotrzymywania zawartych umów. Inna tajemnica do rozszyfrowania to uznawanie przez polityków prawicy przemocy i terroru policyjnego za cnotę. Jak inaczej wyjaśnić hołdowniczą