Wkopać w asfalt

Z gadziej perspektywy Będąc młodym, jeszcze, kandydatem na posła, podlegam różnorakiej procedurze lustracyjnej. Można zajrzeć mi do kieszeni, bo majątek mój jawny jest. Do serca, a czasem nawet i umysłu. Niestety, ogół wystawionych niczym modelki na wybiegu kandydatów jawi się często jak kabaretowy skecz. Aby ułatwić potencjalnemu elektoratowi wybór, często jestem odpytywany: czy lubię zwierzątka i czy kocham swą małżonkę? Czasem, czy legalną małżonkę w ogóle posiadam, podobnie jak i dzieci z legalnego związku zrodzone. Czy mam ich zdjęcia, bo inni kandydaci takie prezentują? Czy walory mojej małżonki i uroda mych dzieci mają zaświadczać o tym, że ustawy w Sejmie też będę tak ślicznie poczynał? Aby ułatwić wybór potencjalnemu elektoratowi, odbywam codziennie spotkania z wyżej wymienionym. Spotkania są mniej lub więcej kameralne. Przychodzą ludzie zwykle już do swych kandydatów przekonani. Interesujący się polityką. Niestety, bywa, że niekoniecznie zorientowani w kompetencjach posła. Pan poseł nadal jest postrzegany w naszym kraju jak cudotwórca. Ten, który zadzwoni, gdzie trzeba, huknie legitymacją, walnie immunitetem i załatwi. Wodociąg, most albo przynajmniej gimbusa. Asfalt świeży położy. Odczyni niekorzystny wyrok sądu, nawet w trzeciej instancji. Tak się na spotkaniach przedwyborczych składa, że większość pytań i problemów, jakie się tam pojawiają, dotyczy kompetencji samorządów. Poseł jest postrzegany jako superradny. Czasem zastanawiam się, gdzie ja kandyduję? Do rady miasta, gminy czy do parlamentu? Niestety, chęć zdobycia jak największych wyborczych procentów powoduje, że prowadzący spotkania wyborcze nie chcą (lub nie umieją) poinformować Ukochanego Elektoratu, iż poseł to nie facet od lokalizacji przystanków autobusowych, osiedlowych parkingów, likwidujący dotkliwą działalność chałupniczą w sąsiedztwie. Poseł to przede wszystkim wytwórca prawa. Ogólnokrajowego. Niezależnie, czy wybrany jest w stolicy, czy na rubieży. Zabawne, że partie polityczne przed wyborami postulują radykalne oddzielenie mandatu samorządowca od parlamentarzysty, a jak trzeba wabić elektorat, to zapominają o tym postulacie. Ale cóż mieć pretensje do parlamentarnego aktywu, który zawsze chce dobrze, bo marzy o rekordowym wyniku wyborczym, skoro nawet światłym mediom merdają się kompetencje posłów i samorządowców. Niezwykle poczytny i opiniotwórczy dodatek do „Gazety Wyborczej”, czyli „Gazeta Stołeczna”, rozesłał ankietę kandydatom na posłów. W jej preambule czytamy: „Za trzy tygodnie wybory do parlamentu. Zgodnie z nową ordynacją wyborczą, w nowym Sejmie Warszawę będzie reprezentować 19 posłów. W ich rękach spoczywać będzie odpowiedzialność za losy stolicy”. I dalej: „Posłowie będą decydować o przyszłym modelu samorządowym miasta, losach najważniejszych inwestycji dotowanych z budżetu państwa, np. metra i obwodnic. Ich opinia będzie miała też znaczenie podczas podejmowania najważniejszych dla miast decyzji (…). Dlatego kandydujących w Warszawie posłów postanowiliśmy wypytać o sprawy, które nam, dziennikarzom, wydają się dla miasta najistotniejsze”. Po czym następuje sześć pytań. W tym pięć z parlamentarnej materii. Poza nimi padają tak istotne dla Sejmu RP problemy: czy należy ogrodzić warszawskie parki? Czy wybieg dla niedźwiedzi przy al. Solidarności na Pradze powinien zostać, czy raczej być zlikwidowany? Czy zgodnie z propozycją grupy radnych Warszawy należy zmienić nazwę ronda Babka na Zgrupowania Armii Krajowej „Radosław”? I podobne. Zapewne parlamentarna debata o eksterminacji wybiegu dla misiów zerkających na kościół św. Floriana byłaby fundamentalną w nowym Sejmie RP. Podobnie jak ustawa o ogrodzeniu parków warszawskich ustalająca liczbę, wysokość, kolor i materiał sztachet. Kocham to miasto, ale chcę być posłem RP. A nie superradnym Warszawy pobierającym pensję poselską. Nie jestem aż tak pazerny na władzę, abym chciał w Sejmie RP decydować o nazwach skwerów, rond i ulic stolicy. Od tego są radni. Oni mają mandat wyborców, oni za swoją robotę ponoszą odpowiedzialność. Zamiast myśleć o sztachetach w parku Krasińskiego, wolę zmienić krzywdzące twórców przepisy emerytalne. Przepisy uniemożliwiające teatrom, także warszawskim, niedzielne premiery. Znowelizować prawo autorskie, aby twórca, także warszawski, mógł żyć godnie. Uchwalić nowe prawo prasowe. Ustawę o nowym samorządzie dziennikarskim, o produkcji audiowizualnej i wiele równie ważnych dla mieszkańców stolicy jak wybieg dla misiów praskich. Od misiów mamy prezydenta Warszawy i licznych burmistrzów. Nie redukujcie posła do poziomu asfaltu. Nawet stołecznego.  

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 37/2001

Kategorie: Blog