Obie prawicowe partie mają wspólny rys: lekceważą rolę ludzi pracy, a najchętniej kwestionują ich istnienie Sprostanie współczesnym wyzwaniom zależy od tego, czy nie zlekceważy się doświadczeń XX w. Wielu inteligentów chętnie mówi, że w stuleciu, które odeszło, „Europa była krwawym teatrem absurdu”. To efektowna diagnoza, z pozoru moralnie nienaganna. Ja porównam ją do kotary w teatrze, która oddziela publiczność od akcji dziejącej się na scenie. Europa nie była teatrem absurdu, lecz metropolią świata, która dwukrotnie wepchnęła go w wojnę dla obrony swych kolonialnych interesów i imperialnych celów. Uzasadniała swą wolę dwoma dobrze brzmiącymi argumentami. Starą zasadą rzymskich cezarów: Roma locuta, causa finita – Rzym postanowił, sprawa skończona oraz zasadą przyjętą od carycy Katarzyny II: „zwycięzców się nie sądzi”. Retorykę współczesnych polityków oparto na pozornie nowych argumentach. Przekonują nas, że dla obrony praw człowieka dopuszczalna jest każda polityka, z użyciem terroru włącznie. PRZYJMUJĄC TO ROZUMOWANIE „na wiarę”, ufając tym, co powołują się na myśli twórców epoki Oświecenia, skłonni bylibyśmy uwierzyć, że każdy ze współczesnych ma szansę obrony swoich ludzkich praw. Niestety, natarczywie atakują nas wątpliwości, kto w naszym świecie naprawdę jest człowiekiem. Ta wątpliwość nie jest chimerą lub moją obsesją. Przypomnę, że nie tak znowu dawno „czarnuchów” traktowano jako inny gatunek ludzki. W czasie wojny wietnamskiej wyłączono z podmiotowych praw „żółtków”. Podczas konfliktu na Bałkanach dziennikarze przekonywali swych czytelników i słuchaczy, że „czerwoni”, zwłaszcza gdy są Serbami, to dzikusy, po prostu barbarzyńcy. Nie szukajmy przykładów tylko u obcych. W czasach, gdy „zstąpił duch i odnowił oblicze ziemi, tej ziemi”, nie skąpiąc robotnikom komplementów, mówiono: „praca staje się narzędziem, jednym ze środków zbawienia”. Dwie z pielgrzymek Jana Pawła II, z 1983 i 1987 r., poświęcono zapewnieniom, że „Kościół chce być Kościołem robotniczym”. Chwalono pracowitą Łódź. Komplementowano tych, co „sercem troszczą się o ład pracy”. Dziś bez oporu mówi się „robol”, a nie robotnik, „burak”, nie chłop. Jednym i drugim zarzuca się niedojrzałość i skażenie konsumpcyjną mentalnością. (…) Pozbawianie ludzi pracy statusu podmiotu zaczęło się niedługo po zwycięstwie „Solidarności”, w plebiscytowych co do charakteru wyborach. Wybierano przecież między szeryfem a rozbójnikami bez analizy ich programów wyborczych. Skutki okazały się epidemiczne i podobnie jak robotników dotknęły inteligentów. POLITYCZNE ZMIANY W GOSPODARCE, w strukturach społecznych uruchomiły nie tylko zjawiska kryzysowe, ale wywołały swoistą anihilację inteligencji. Większość grup zawodowych okazała się zbyt liczna, niektóre po prostu zbędne. Spróbowano środków zaradczych. Błyskawicznie powstawały prywatne uczelnie traktowane jako przechowalnie młodzieży, dla której znikły miejsca pracy w transformowanym przemyśle. Przechowalnie traktowano tak, że można powiedzieć, iż produkowano dyplomy, a nie inteligencję. Nad całością życia społecznego zapanowała prawica. W jej myśleniu politycznym dominuje przekonanie, że część jest zawsze większa od całości, a w każdym razie ważniejsza, bo tylko ona – skoro odzyskuje przywileje – udowadnia, że jest elitą, czyli częścią predysponowaną do władzy. PRAWICA W POLSCE spolaryzowała się na dwie orientacje (model amerykański), co spowalnia odczytywanie zmian przez zwykłych ludzi. Liberałowie z PO uważają, że inteligent nie może kontestować realnego kapitalizmu. Ma demonstrować odrazę do haseł populistycznych i komplementować zbawczą rolę rynku. Powinien sakralizować własność, także wielką, na której nie spoczywają żadne serwituty. PiS-owska orientacja zawłaszcza wszystko, co w świadomości ludzi kojarzone bywa z patriotyzmem. Członkowie tej partii uważają, że misją inteligencji jest moralna sanacja kraju i obrona wartości chrześcijańskich. Deklarują gotowość zadośćuczynienia wszelkim zamachom na własność i ograniczenie przywilejów w latach PRL. Środki na tak rozumiane przywracanie sprawiedliwości pochodzić mają z likwidacji własności państwowej oraz zawłaszczenia własności spółdzielczej, komunalnej. Prawa obywatelskie liderzy PiS respektują tylko wobec tych, co udowodnią, że w latach 1944-1989 działali w opozycji lub przynajmniej myśleli opozycyjnie, a to udowodnić łatwo, bo wystarczy mieć tylko świadka swych intencji albo mniej czy więcej prawdziwe trudności z awansem. Obie prawicowe partie mają jeden wspólny rys: lekceważą rolę ludzi pracy, a najchętniej kwestionują ich istnienie. PO chętnie akcentuje rolę państwa, lecz trudno dostrzec, by zobowiązywała to państwo do przestrzegania praw obywatelskich. PiS sakralizuje naród, wobec którego jednostka ma obowiązki, lecz nie ma wyraźnie określonych praw. Ewidentną wadą obu
Tagi:
Władysław Loranc