Po raz pierwszy od pół wieku chilijska prawica legalnie obejmuje rządy Wszystko wydarzyło się w niezwykłych okolicznościach, wkrótce po największym od 50 lat trzęsieniu ziemi w tym kraju. Odbudowa potrwa co najmniej trzy lata. Gdy nowy prezydent, 60-letni biznesmen, miał rozpocząć przemówienie podczas ceremonii inwestytury w wielkiej sali Kongresu w nadmorskim Valparaiso, znów potężnie się zatrzęsło: kolejny wstrząs wtórny. Z sufitu na głowy 3 tys. dostojnych gości zaczęły spadać odpryski cementu. Z twarzy prezydenta Sebastiana Piźery nie zniknął jednak uśmiech. Nikt nie wybiegł z sali, choć wielu miało na to ochotę. Po raz pierwszy od 52 lat, od wyborów z 1958 r., chilijska prawica doszła w sposób demokratyczny do władzy, pokonując centrolewicową koalicję Porozumienie na rzecz Demokracji. Wybory prezydenckie wygrał w marcu w drugiej turze niewielką przewagą prawicowy kandydat. Piźera dostał 51,61% głosów, jego rywal, Eduardo Frei, kandydat chadecji wchodzącej w skład rządzącej dotąd centrolewicowej koalicji – 48,38%. Piźera przejmuje władzę w kraju, który spodziewa się w tym roku, po 20 latach rządów centrolewicy, osiągnąć wzrost gospodarczy rzędu 5% PKB, ma dziewięcioprocentowe, a więc stosunkowo niewielkie bezrobocie oraz inflację w wysokości 1,4%. Skoro centrolewica uzyskała przez 20 lat tak znakomite rezultaty, to wypada szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie wygrała kolejnych wyborów prezydenckich. nChilijski Berlusconi? Rzutkiego przedsiębiorcę, wykształconego w USA, porównują do Silvia Berlusconiego. To Piźera wprowadził do Chile plastikowe pieniądze, czyli karty kredytowe, i zrobił na tym fortunę. Jego są chilijskie linie lotnicze LanChile. Podobnie jak Berlusconi jest właścicielem największej sieci telewizyjnej Chilevision. Przewaga Piźery nad Włochem polega m.in. na tym, że po jego stronie jest niemal cała chilijska prasa, podczas gdy w Italii ukazuje się kilka dzienników opozycyjnych. Obaj też w istotny sposób różnią się poglądami na istotę demokracji. Szef włoskiego rządu powiedział przed kilkoma laty, że za największego dżentelmena w Europie uważa Benita Mussoliniego, Piźera, choć korzystał w wyborach m.in. z poparcia dawnych zwolenników i byłych współpracowników Augusta Pinocheta, sam cieszy się opinią demokratycznego polityka. W październiku 1998 r. nie było go wśród protestujących osobistości chilijskich, gdy na wniosek hiszpańskiego sędziego Baltasara Garzona, wbrew sprzeciwowi brytyjskich konserwatystów z Margaret Thatcher na czele, aresztowano Pinocheta w Wielkiej Brytanii. „Pogromca komunistów” był oskarżony o zamordowanie po przewrocie w Chile kilkunastu obywateli hiszpańskich (wśród 3,5 tys. przeciwników reżimu wojskowego). Zatrzymanie Pinocheta w Londynie na półtora roku (wrócił w marcu 2000 r.) miało ważne konsekwencje: dzięki jego nieobecności w Chile centrolewicowej koalicji udało się wreszcie zneutralizować wpływy generała w wojsku i pozbawić go stanowiska dożywotniego senatora. Kościół ostrzega Chilijski Kościół obawia się skutków społecznych objęcia władzy przez zdeklarowanego neoliberała. Majątek Piźery, oceniany na ponad 2 mld dol., powstał dzięki spekulacjom finansowym i udziałowi w wielkich prywatyzacjach lat 90. Kościół nie chce nowego wzrostu napięć społecznych. Wprawdzie Porozumienie realizowało dotąd liberalną politykę gospodarczą, ale starało się łagodzić jej skutki za pomocą wdrażania wielkich programów socjalnych. Dzięki tej polityce 11 mln obywateli korzysta z publicznej służby zdrowia, a strefa nędzy w Chile stale się zmniejszała. Tymczasem poglądy bodaj najbogatszego chilijskiego przedsiębiorcy, który stał się prezydentem, niepokoją Kościół chilijski, szczególnie wrażliwy, jak duża część Kościoła w Ameryce Łacińskiej, na objawy niesprawiedliwości społecznej. Inwestyturze Piźery towarzyszył dość niezwykły epizod. Abp Santiago, kard. Francisco Javier Errazuriz, podczas uroczystego ekumenicznego Te Deum przed katedrą w Santiago z udziałem nowego szefa państwa zwrócił się wprost do niego z wezwaniem: „Pragnęlibyśmy, aby nowy rząd kontynuował skutecznie marsz drogą nakreśloną dzięki dotychczasowemu wysiłkowi kraju i dotychczas rządzącym (…), aby doprowadzić do pokonania upokarzającego ubóstwa oraz przezwyciężenia dynamiki społecznej, ekonomicznej i kulturalnej, która rodzi ubóstwo i je utrwala”. Były to niewątpliwie słowa umiarkowanego uznania dla rządów Michelle Bachelet, skądinąd zdeklarowanej agnostyczki. I dla centrolewicowej koalicji, która utraciła władzę po 20 latach, jakie upłynęły od pierwszych demokratycznych wyborów z 1989 r., po zakończeniu dyktatury Pinocheta. Przede wszystkim jednak były one przestrogą dla nowej
Tagi:
Mirosław Ikonowicz