Władza leży na ulicy – rozmowa z Andrzejem Celińskim

Władza leży na ulicy – rozmowa z Andrzejem Celińskim

Oczekiwanie na zmianę w Polsce jest tak głębokie, że mały impuls może spowodować gwałtowne posypanie się całej sceny politycznej Program ma znaczenie Czy otrzymał pan zaproszenie na Kongres Programowy Lewicy? – Jestem członkiem komitetu honorowego kongresu. Nie wezmę jednak w nim udziału. Nie bardzo rozumiem. – Zaproponowanie mi udziału w komitecie honorowym, znalezienie się w jednym gronie z Zygmuntem Baumanem, Aleksandrem Kwaśniewskim, Andrzejem Walickim, Danielem Olbrychskim czy Bronisławem Łagowskim było dla mnie prawdziwym zaszczytem. Opowiedziałem się za otwarciem kongresu na różne siły polityczne oraz za nieutożsamianiem go z żadną konkretną partią. To powinna być platforma możliwie najszerszej debaty o takich wartościach jak spójność społeczna, równość możliwości młodego pokolenia, liberalizm kulturowy. Debaty o najważniejszych wyzwaniach czasu: o oczywistym dla gospodarki rynkowej konflikcie między kapitałem a pracą, o roli państwa narodowego w warunkach globalnej organizacji kapitału, o konkurencyjności Europy wobec Chin, o demokracji i sprawiedliwości, o państwie rzeczywiście cywilnym, czyli obywatelskim, o migracjach i cywilizacji euroatlantyckiej atakowanej przez odmienne normy kulturowe… Kongres lewicy mógł zostawić trwały ślad myślenia o przyszłości. Mógł pan o tym wszystkim opowiedzieć uczestnikom kongresu. – Sądziłem, że jako uczestnik komitetu honorowego będę miał stosowne miejsce na jego trybunie. Mimo wielu istotnych kwestii, które łączą mnie z najsilniejszą partią lewicy, z SLD, są inne, dla mnie fundamentalne, które postrzegam inaczej, i uważam, że wymagają one poruszenia. Zależało mi na tym. Nie znam innego polityka, który przedstawiłby na tym forum tezy zbieżne z moimi. Nie dano mi takiej możliwości. Zacząłem podejrzewać, że mam odegrać rolę paprotki. Czy ja przypominam paprotkę? Nigdy nie byłem elementem dekoracji. Ponadto jestem przewodniczącym Partii Demokratycznej. Maleńkiej, niszowej, ale z własnymi wartościami, własnymi ludźmi i własnym miejscem, które dla Polski i Polaków jest ważne. Z tego „punktu siedzenia” moja obecność na kongresie miałaby sens, gdybym wiedział, że poszukuje on drogi do poparcia projektu politycznego przeciwstawiającego się perspektywie neoliberalnej i perspektywie nacjonalistyczno-faszystowskiej. Bo wolności i demokracji trzeba bronić zarówno przed tradycjonalistyczno-nacjonalistyczną prawicą Kaczyńskiego, jak i przed neoliberalną prawicą Tuska. Obie, z różnych powodów, są dla Polek i Polaków groźne. Moim zdaniem, pomysł wykorzystania kongresu jako narzędzia bieżącej polityki wziął górę nad dążeniem do skoncentrowania się na wspólnej, głębszej niż doraźna polityka, refleksji nad wyzwaniami współczesnego kapitalizmu, globalizacji gospodarki i medializacji polityki. Stąd moja decyzja o rezygnacji z udziału w kongresie. Unikam jednak ostentacji. Mimo wszystko kongres jest potrzebny, szanuję jego uczestników. Nie mogę też całkowicie wykluczyć, że SLD – choć obecnie nic tego nie zapowiada – zdecyduje się na szeroką platformę wyborczą. Nie chcę robić żadnych spektakularnych gestów zamykających taką perspektywę. Niech odpowiedzialność ponoszą ci, którzy ją rzeczywiście zamykają. Czy nie przywiązuje pan zbyt dużej wagi do kwestii programowych? Nawet znani politycy nie orientują się w programach własnych partii. – Program ma dla mnie znaczenie fundamentalne. Mam w nosie, co mówią marketingowcy, spece od PR i dający im posłuch politycy. W tym samym miejscu mam politykę, która robi z demokracji teatr, która nie próbuje rozwiązywać problemów ani stawiać czoła wyzwaniom. Partie, lekceważąc swoje programy, lekceważą wyborców, a wyborcy lekceważą politykę. Państwo staje się sierotą. Po pierwsze, przyszłość W 1999 r. Leszek Miller w ramach otwarcia SLD na nowe środowiska zaprosił pana do swojej partii, został pan jej wiceprzewodniczącym, napisał deklarację ideową. – Zostałem członkiem tej partii 22 lipca 1999 r. Nie chciałem, by łączono to z narodzinami PRL, z którą walczyłem, więc poprosiłem o wpisanie daty 23 lipca. Leszek Miller zachęcał mnie do wstąpienia do SLD, bo uznał, że wyborcy powinni oceniać konkurujące ze sobą partie z punktu widzenia programów, a nie biografii i korzeni liderów. Ten sposób myślenia był i wciąż jest mi bardzo bliski. Polityka powinna być skierowana ku przyszłości, definiować szanse i zagrożenia, poszukiwać skutecznych rozwiązań. Ocena przeszłości, choć ma swoją wagę, nie może przesłaniać przyszłości. Współpraca z Leszkiem Millerem była wyzwaniem dla kogoś takiego jak ja, ale i sygnałem, że Polska może być normalna. Że nerwica wypływająca z paskudnej historii może być pokonana. Przewodniczący poprosił

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 24/2013

Kategorie: Wywiady